Super Express: Gdyby był pan dziś na miejscu prezydenta Dudy to jakie decyzje ws. misji tworzenia rządu by pan podjął?
Aleksander Kwaśniewski: Przeanalizowałbym wyniki, to nie wymaga dużo czasu. Frekwencja jest rekordowa i właśnie o taką prezydent apelował. Głos suwerena jest bardzo donośny i on mówi tak: PiS jest partią największą, ale większość rządząca jest po stronie opozycji. Rozpocząłbym więc konsultacje, do czego prezydent ma prawo, bo jego zobowiązanie jest takie, że w ciągu miesiąca od dnia wyborów, czyli do 14 listopada, powinien zwołać pierwsze posiedzenie nowego Sejmu. Robiłbym konsultacje, pojedynczo zapraszałbym partie, które weszły do parlamentu, słuchał jakie mają oceny, jak wyobrażają sobie rządzenie, jak może kształtować się ta większość.
- Ale to nie byłby polityczny teatr?
- Byłby, ale polityka w jakimś sensie jest teatrem. A to byłby teatr, w którym utrwalamy demokrację i rozpoczynamy dialog. Bo, wie pani, to co jest największą słabością i nieszczęściem minionej kampanii jest to, że ona była niezwykle brutalna i dalej polaryzująca polskie społeczeństwo. Nie było dialogu, a my byliśmy świadkami czegoś tak kuriozalnego jak debata w TVP, która nie była żadną debatą, tylko jakimś odpytywaniem bez żadnej interakcji i dialogu. Polsce trzeba przywrócić normalną rozmowę. I prezydent ma w tej chwili szansę, żeby taką rozmowę rozpocząć. Powiedzieć partiom opozycyjnym: słuchajcie, z obu stron padły może za mocne słowa, ale otwieramy nowy rozdział, zapomnijmy, wybaczmy sobie itd.
- I sądzi pan, że Andrzej Duda tę szansę wykorzysta?
- Nie wiem, ale chciałbym. Ja to mówię, bo mam nadzieję, że to do niego dotrze i się przez chwilę zastanowi. Z naszych doświadczeń wynika, że mamy niesamodzielnego prezydenta, zdominowanego przez PiS, a szczególnie Jarosława Kaczyńskiego. Więc najbardziej prawdopodobny scenariusz jest taki, że czeka do ostatniego dnia, zwołuje Sejm w połowie listopada, powołuje pisowskiego premiera, rząd przez dwa tygodnie jeszcze sprząta biurka i na przełomie listopada i grudnia Morawiecki przychodzi do Sejmu prosić o wotum zaufania. Nie dostaje go jednak, bo większość jest przeciwko niemu. Wtedy, zgodnie z konstytucją, inicjatywa przechodzi na stronę Sejmu, a ten w ciągu dosłownie paru godzin może powołać „swój” rząd. Wtedy prezydent występuje w roli notariusza. Jeśli miałbym na stole dwa scenariusze, że mogę odegrać jakąś podmiotową rolę…
- ...i zgodnie z zapowiedziami być prezydentem wszystkich Polaków…
- ...od którego coś zależy, a sytuację w której jestem notariuszem i w gruncie rzeczy całe moje zadanie sprowadza się do tego żeby moi koledzy mieli więcej czasu na sprzątnięcie biurek, to wie pani… ta druga koncepcja jest więcej niż biedna.
- Ale bardziej prawdopodobna.
- Bardziej.
- To będzie świadczyło wyłącznie o małostkowości prezydenta Dudy czy także o tym, że jego decyzja o odwlekaniu chwili powołania nowego rządu ma zły wpływ na polskie bezpieczeństwo? W kontekście wojny w Ukrainie, Izraelu, braku środków z KPO?
- Jedno i drugie. Nie ma powodu przedłużać tego procesu skoro karty są znane i wiemy w co gramy. Ta zewnętrzna sytuacja oczywiście też powinna nakłaniać prezydenta do tego żeby zrobił wszystko by to rządowe przejście było płynne, jak najspokojniejsze i najbardziej zwarte. W sytuacjach kryzysowych i dramatycznych wybory i zmiany rządowe to nie jest najlepszy pomysł, ale demokracja ma swoje reguły. Nie jesteśmy ani pierwszym ani ostatnim krajem, który musi zmieniać rządy w trudnych warunkach. (…) Demokracja pokazała się z pięknej strony, frekwencja jest historyczna, głosy są policzone, wiemy jak wygląda skład parlamentu i tu nie ma na co czekać. (…)
- Jak bardzo zaskoczyła pana ta historyczna frekwencja i czego ona jest wypadkową, buntu czy nadziei?
- Frekwencja na poziomie niemal 75 proc. to już jest rzeczywiście coś do poważnej analizy. To jest na pewno efekt polaryzacji, która wywołuje mobilizację obu stron i ona była, zarówno po stronie demokratów jak i PiS, czyli autokratów. Ruszyły także środowiska, które do tej pory do wyborów podchodziły dość sceptycznie, ale teraz powiedziały „dość, już wystarczy”. To są przede wszystkim kobiety i młodzi ludzie.
- Wzięli wreszcie na barki odpowiedzialność za swój kraj.
- I poszli w liczbie naprawdę istotnie różnej od tego, co było cztery lata temu. To świadczy o buncie, ale także związanej z nim nadziei. Wszyscy ci, którzy głosowali na zmianę mieli nadzieję, że się uda, bo przecież nic pewnego nie było. (…) Ludzie poczuli swoją siłę, siłę swojego głosu i tego już się nie da cofnąć, PiS tego nie cofnie.
- Nie obawia się pan, że liderzy demokratycznej opozycji nie sprostają tym oczekiwaniom nie udźwigną odpowiedzialności, którą tak ogromna liczba wyborców w nich pokłada? PSL już podaje w wątpliwość kwestie kandydatury na premiera, już mówi, że nie ma zgody na pewne kwestie „światopoglądowe” itd…
- Te wszystkie wypowiedzi na pewno nie są odpowiedzialne, ale jak rozumiem emocje zabuzowały i jest trochę harcowników, którzy chcieliby być tymi pierwszymi. Mają w tej chwili swoje pięć minut, ale najważniejsze jest to co postanowią liderzy. I przed nimi jest rzeczywiście wielka próba. Mam nadzieję, że sprostają. (…) Odpowiedzialność jest wielka. Na szczęście partie opozycyjne mają ludzi przygotowanych do pełnienia rządowych funkcji, mam nadzieję, że mają też ekspertów, których można wykorzystać w niezwykle wrażliwych i ważnych dziedzinach jak finanse publiczne, ochrona środowiska czy bezpieczeństwo. Mam nadzieję, że to się da złożyć.
- A dyskusja o tym kto ma być premierem?
- Sądzę, że ona się rozstrzygnęła wraz z ogłoszeniem wyników, bo Donald Tusk jest nie tylko liderem największej partii, ale ma też największy wkład w to, że opozycja demokratyczna uwierzyła, że można zwyciężyć. Pamiętajmy, że to był jedyny polityk, który prowadził kampanię dwa lata. To zaowocowało najpierw odbudowaniem Platformy Obywatelskiej, a później przywróceniem nadziei, że PiS da się pokonać. Co istotne, Tusk wykazał się też dużą elastycznością: był zwolennikiem jednej listy, ale kiedy nie powstała nie obraził się na swoich sojuszników tylko dalej współpracował. (…) Dobre nazwiska, ludzie rozumiejący zasady gry zespołowej i świadomi tego, że budowanie programu koalicyjnego wymaga zdolności do kompromisu. Trzeba zdawać sobie sprawę, że akurat sprawy światopoglądowe dzielą tę koalicję, więc rząd powinien powiedzieć tak: te kwestie przenosimy do dyskusji sejmowej. Obietnice padły, ale ich realizacja będzie wymagała czasu. To nie może być więc zadanie rządu, który musi się zająć kwestiami dla Polski strategicznymi, czyli KPO, naprawieniem relacji z Unią Europejską, walką z inflacją, przygotowaniem budżetu na kolejny rok. (…) Trzeba też rozpocząć proces polsko-polskiego pojednania.
- Postać premiera w dzisiejszych warunkach będzie chyba ważniejsza niż zwykle.
- I dlatego się cieszę, bo akurat o Tusku można powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że nie ma doświadczenia. Z grona polskiej sceny politycznej jest najbardziej doświadczony. Bardziej od Jarosława Kaczyńskiego, bo ma także doświadczenie europejskie, którego prezes PiS nie ma w ogóle. Tusk ma doświadczenia partyjne, sejmowe, senackie, rządowe i europejskie. Jeszcze tylko w kosmos go wysłać żeby tam nabrał doświadczeń... Co prawda chciał to zrobić PiS, ale się nie udało.
Rozmawiała Kamila Biedrzycka