"Super Express": - Minister Spraw Zagranicznych Witold Waszczykowski przedstawił w Sejmie swoje exposé. Czy możemy mówić o zmianie wektorów polskiej dyplomacji, czy raczej o powrocie na wcześniejsze tory i do głównego nurtu Unii Europejskiej?
Konrad Szymański: - Istotna zmiana nastąpiła ponad rok temu, w momencie zmiany władzy w Polsce. W wystąpieniu ministra widać istotne rozwinięcie tej rozpoczętej wtedy polityki, ale też reakcję na wiele zachodzących w świecie zmian.
- Po wizycie niemieckiej kanclerz Angeli Merkel widzimy jednak wyraźne ocieplenie relacji na linii Warszawa-Berlin, które do tej pory nie wyglądały najlepiej?
- Wbrew zaklęciom opozycji, której część chyba do dziś nie wyzbyła się tego syndromu, relacje Polski i Niemiec po wygranej wyborczej Prawa i Sprawiedliwości cały czas były rzeczowe. Oczekujemy zarówno od Berlina, jak i od każdej innej stolicy europejskiej rozmowy na temat wspólnoty interesów. Przez ostatnich kilkanaście miesięcy takich rozmów odbyliśmy wiele. Skutkuje to na pewno lepszym wzajemnym zrozumieniem. Tylko ktoś, kto fragmentarycznie obserwuje polską politykę po zmianie rządu w Polsce, może po wizycie Angeli Merkel odnieść wrażenie jakiejś nagłej zmiany. Nie, żadna zmiana nie nastąpiła, to jest rozwój relacji na skutek podjęcia bardzo rzeczowych kontaktów w kluczowych sprawach: bezpieczeństwa, przyszłości Unii Europejskiej, interesów gospodarczych Polski w procesie integracji.
- Komentatorzy widzą też jednak jedną zmianę: odejście od propozycji Trójmorza, sojuszu z Węgrami...
- Wręcz przeciwnie! Trójmorze było w exposé ministra zdefiniowane, podobnie jak Grupa Wyszehradzka, ale - i mam nadzieję, że dotrze to w końcu do opozycji - jako czynniki, które nie są alternatywą, lecz wzmocnieniem naszego głosu w Europie i naszych relacji z Brukselą, Paryżem czy Berlinem. Od początku naszą strategią było, by głos naszego regionu był bardziej donośny, ponieważ tylko wtedy bardziej skuteczny będzie także głos Polski.
- W exposé minister mówił o wspieraniu Ukrainy. Jednocześnie jednak prezes PiS Jarosław Kaczyński powiedział w kilku wywiadach, że Ukraina z Banderą do Europy nie wejdzie, co biorąc pod uwagę gloryfikację UPA przez ukraińskie władze, jest mało prawdopodobne. Czy niebawem nie czeka nas więc zmiana polityki wobec naszego wschodniego sąsiada?
- Prezes Kaczyński powiedział dokładnie tyle, że trudno wejść do Europy z Banderą. I trudno się z tymi słowami nie zgodzić - bo to jest postać, która obciąża relacje Ukrainy z Polską. Oczywiście stale jesteśmy zainteresowani pokojem i stabilizacją sytuacji na Ukrainie, bo to nasz ważny sąsiad i to kwestia naszego bezpieczeństwa. Zwracamy też jednak uwagę i wysyłamy bardzo wyraźny sygnał, aby strona ukraińska poważnie podeszła do właściwego odczytania swojej trudnej przeszłości. Przeszłość ta może bowiem przynieść bardzo toksyczne efekty na poziomie społecznym. A polityka zagraniczna od lat nie toczy się już w zaciszu gabinetów. Trzeba patrzeć na aspekt społeczny, który pośrednio może mocno utrudniać polityczny dialog. To jest bardzo zrównoważone stanowisko - z jednej strony absolutnie nie rezygnujemy z naszego strategicznego zainteresowania Ukrainą - pokojem, stabilizacją i europejską odpowiedzialnością za ten kraj. Z drugiej strony wyraźnie wskazujemy jeden aspekt mogący powodować bardzo poważne problemy.
- Skoro mówimy o Jarosławie Kaczyńskim - prezes PiS w trzech wywiadach - dla tygodnika "Do Rzeczy", FAZ i "Gazety Polskiej" - powiedział o potrzebie wejścia Polski do atomowego systemu bezpieczeństwa. W praktyce oznaczałoby to, że w naszym kraju znalazłaby się broń atomowa. Czy jest to realne?
- Musimy rozważać różne scenariusze. Jedno jest pewne. W bardzo szybko zmieniającym się świecie Polska będzie domagać się najwyższych gwarancji bezpieczeństwa. Jeżeli wszyscy dostrzegamy, że sytuacja bezpieczeństwa w naszej części Europy zmienia się negatywnie, to musimy mieć w pamięci, że nie możemy nigdy spocząć na laurach. Musimy domagać się najlepszych gwarancji. Stąd propozycje dotyczące włączenia Polski do istniejących już mechanizmów ochrony czy też współudziału w ochronie atomowej.
- Wróćmy do stosunków z Niemcami. Podczas rozmów Jarosława Kaczyńskiego z Angelą Merkel paść miały słowa o wspólnym reformowaniu Unii Europejskiej. Jak taka reforma miałaby wyglądać chociażby w kwestii kryzysu imigracyjnego?
- Zgodziliśmy się wiele miesięcy temu w całej Unii Europejskiej, że Unia, aby przetrwać, musi się zmieniać. To łączy nas nie tylko z Berlinem, ale też każdą inną stolicą europejską. Zgodziliśmy się, że należy postawić na instrumenty, które łączą. Polityka imigracyjna jest doskonałym przykładem sprawy, w której można doprowadzić do kompromisu jednoczącego państwa członkowskie. Chodzi o umocnienie wspólnych działań poza granicami Europy. Jednoczą one Europę i są jedynymi skutecznymi instrumentami. Bez porozumienia z Turcją nie moglibyśmy mówić o zatrzymaniu fali uchodźców na Morzu Egejskim. Bez porozumienia z Libią nie będziemy mogli zahamować napływu dużej fali imigrantów do Włoch. Oferujemy współpracę i solidarność w tych elementach, które są skuteczne. Będziemy za to oponowali przeciwko pomysłom narzucania kwot uchodźców poszczególnym krajom. Nie tylko dlatego, że uważamy, że państwa same powinny decydować o swojej polityce wobec imigrantów, ale także dlatego, że takie wymuszanie jest instrumentem całkowicie nieskutecznym i szkodliwym. Natomiast co do rozwiązań instytucjonalnych, nie można ich zrobić ani w pojedynkę, ani tylko z Berlinem. Chcemy zbudować gotowość państw członkowskich do zmiany traktatów tak, aby dzięki korektom uniknąć błędów, które doprowadziły nas do poważnych problemów, jak chociażby brexitu. Te zmiany przywrócą krajom członkowskim, parlamentom tych krajów, ale też obywatelom poczucie wpływu na proces integracji. W przeciwnym razie obywatele stracą do niego zaufanie, a dla Unii oznaczać to będzie problem o charakterze wręcz egzystencjalnym.