Politycy piszący programy mają świadomość, że na ich realizację po prostu nie będzie pieniędzy. Wyborcy powinni też mieć tego świadomość. Ci, którzy uwierzą, że po wyborach zrealizować się uda choć część tego, co politycy obiecali w kampanii, jak zawsze się nabiorą. Bo rzeczywistość jest brutalna - nastawić się trzeba na to, że niezależnie od tego, kto wygra wybory, większość obietnic wyląduje w koszu.
Po wyborach nie dostaniemy iPadów. Nie ma pieniędzy
Powód jest bardzo prosty: to ograniczony budżet. Składając wyborcze zobowiązania, żadna z partii nie wskazuje, skąd chce wziąć pieniądze na ich realizację. A prawda wygląda następująco - około 75-80 proc. budżetu państwa stanowią tak zwane wydatki sztywne, a więc takie, które wynikają z rozmaitych przepisów i nie da się z nich zrezygnować.
To na przykład spłata zadłużenia, emerytury, renty. To zaś oznacza, że pole manewru, jakie ma rząd, to zaledwie 20-25 proc. tego, co jest zapisane w budżecie. Wyobraźmy sobie, że obiecujemy dzieciom, iż zaraz kupimy im nowy komputer, skuter i kilka innych gadżetów, ale nie wspominamy, że nasz miesięczny budżet to zaledwie tysiąc złotych, z czego 750, a nawet 800 to wydatki na czynsz i inne rachunki.
Dziwnym trafem o ograniczeniach finansowych żadna z partii nie mówi wyborcom w kampanii. Obietnice się za to sypią.
PO - najwięcej obiecuje, może spełni
Platforma ma takich obietnic aż 21. Wszystkie bardzo konkretne - wynegocjowanie 300 miliardów złotych z unijnego budżetu, odmrożenie płac budżetówki i podwyżki dla policjantów, rozwiązania gwarantujące wysokie dochody z wydobycia gazu łupkowego, budowa tysiąca świetlic wiejskich, które na wzór orlików staną się centrami życia kulturalnego, zwiększenie wydatków na seniorów, ale dla młodych też coś miłego - wyższa ulga na trzecie i każde następne dziecko. Na tym nie koniec. Dalej obiecane mamy budowę centrów nauki, na wzór warszawskiego Centrum Kopernik, w każdym województwie, likwidacja formularzy PIT, szerokopasmowy Internet w każdej gminie, a w szkołach elektroniczne podręczniki.
Do tego skrócenie terminów wydawania pozwoleń na budowę, możliwość wyboru, czy chcemy się ubezpieczać w NFZ, czy też wolimy u kogo innego. Jest jeszcze gwarancja, że kobiety nie będą w pracy dyskryminowane, najlepsi maturzyści mają dostać stypendia, a rolnicy - fundusz przedsiębiorczości na wsi. Dla kierowców natomiast zarezerwowano koniec z obowiązkiem noszenia przy sobie prawa jazdy i dowodu rejestracyjnego, bo policja może to przecież sprawdzić elektronicznie.
I, paradoksalnie, tylko ta ostatnia obietnica ma chyba jakiekolwiek szanse na zrealizowanie. Bo policjanci rzeczywiście mają przecież w radiowozach komputery, więc jeśli tylko stworzyć im możliwość połączenia się z odpowiednimi bazami danych, to dokumenty naprawdę mogą się okazać zbędne.
A wszystkie pozostałe obietnice zrealizowane mają zostać przy równoczesnym obniżeniu deficytu, czyli dziury w budżecie, nowych ulgach podatkowych i obniżeniu stawki podatku VAT. Skąd na to wszystko pieniądze, o tym Platforma nie wspomina ani słowa. Nie wyjaśnia też, jak można zagwarantować wynegocjowanie pieniędzy z UE, skoro negocjacje jeszcze na dobre nie ruszyły, jak mówić o wysokich dochodach z gazu łupkowego - skoro nie wiadomo, ile go właściwie jest i czy da się z niego korzystać. Jak zlikwidować formularz PIT i przyspieszyć wydawanie pozwoleń na budowę, skoro Komisja "Przyjazne Państwo" przez całą kadencję nie mogła sobie poradzić z dużo prostszymi urzędniczymi utrudnieniami.
Czy jest jakaś metoda na te kłamstwa? Być może do kodeksu wyborczego powinna zostać wpisana zasada, że wszelkie obietnice wyborcze, które wywołują jakiekolwiek skutki finansowe, a - jak widać - jest ich mnóstwo, partie powinny składać ze wskazaniem źródeł finansowania. Inaczej bowiem nie ma to żadnego sensu i zawsze kończyć się będzie jak obietnice z poprzedniej kampanii - podatek liniowy, praca dla młodych w kraju i druga Irlandia, a także setki kilometrów autostrad, których powstał tylko ułamek.
Obietnice PiS bez szans na realizację
Prawo i Sprawiedliwość także ma swój wór Świętego Mikołaja z prezentami na niby: obiecuje poziom życia w Polsce zbliżony do krajów starej Unii, wsparcie finansowe dla rodzin i wyższe emerytury czy choćby powrót gabinetów lekarskich do szkół. Przez dwa lata, gdy PiS był u władzy, jakoś nie udało się tego zrobić.
Partia Jarosława Kaczyńskiego w jednym tylko jest wiarygodna: w obietnicy, że wprowadzi zero tolerancji dla łamania prawa - to podczas swoich rządów już pokazała. Ale już mówienie o tym, że sądy będą wydawać sprawiedliwe wyroki to przesada. A to z tego względu, że na wyroki sądów żaden rząd wpływu nie ma i mieć nie powinien.
SLD rozdaje pieniądze - zabierze bogatym i Kościołowi
Do tego dochodzą lewica i PSL korzystające z komfortu formacji, które nawet jeśli będą współtworzyły rząd, to jako mniejszy partner mogą całą odpowiedzialność zrzucić na dużego koalicjanta. Góruje tu SLD sypiące socjalem i wirtualnymi przedwyborczymi pieniędzmi na lewo i prawo. Skąd je wziąć? Zabrać bogatym, Kościołowi i tak dalej. Niektórzy lewicowi politycy sami się śmieją z tych obietnic.
Konfucjusz uczył, że człowiek szlachetny to taki, który czyni więcej, niż obiecał. Ale w tym przypadku kluczem ma nie być szlachetność, ale skuteczność. Czyli władza na kolejne cztery lata.
Karol Manys
Dziennikarz polityczny
Artykuł pochodzi z nowego tygodnika opinii: "to ROBIĆ!"Tygodnik to ROBIĆ! ukazuje się w każdy wtorek jako bezpłatny dodatek do Super Expressu. |