"Super Express": - Czemu na bohatera filmu wybrał Pan Mieczysława Dziemieszkiewicza, ps. "Rój"?
Jerzy Zalewski: - Ja bym zadał inne pytanie: dlaczego jest to rzecz o Żołnierzach Wyklętych, dlaczego o Narodowych Siłach Zbrojnych. Ano dlatego, że oni walczyli po wojnie z nowym, sowieckim okupantem wiedząc, że istnieje polski rząd w Londynie, że kategorie Bóg, Honor, Ojczyzna nie zostały zawieszone. NSZ były bardzo silne np. na Mazowszu, to potomkowie szlachty zagrodowej, o tradycjach endeckich. Na początku lat 90. próbowałem Wyklętymi zainteresować telewizję. Szybko okazało się, że ten temat nie może zaistnieć - z przyczyn politycznych, tzn. z powodu życiorysów ludzi w TVP. Oni przez zaniechanie próbowali dobić mit żołnierza wyklętego, tego naprawdę wolnego Polaka. I tak straciliśmy 23 lata. Ale dla mnie to jest ważne. Jestem z rodziny, która nigdy nie przyjęła komuny do wiadomości.
Można kontestować PRL, ale walka zbrojna to krok dalej
Przypominam sobie opowieść Jana Olszewskiego. Jako młody chłopak spędził Powstanie na Pradze. Potem, w czerwonej Polsce, zdał na studia, a w tym czasie jego przyjaciel zginął w lesie. Wydaje mi się, że przez dalsze życie pan Jan niósł tą śmierć, obligowała go ona do działania. Walka wyklętych to brakujący człon naszego kręgosłupa. W młodości spotkałem się z propagandą uderzającą w NSZ jako faszystów, antysemitów, bandytów zdegenerowanych wojną. Tak też zostali przedstawieni w słynnej sztuce Mrożka "Pieszo".
Czyli impulsem do wyboru NSZ była czarna komunistyczna propaganda?
Tak, ale nie tylko to. Okupacyjne Polskie Państwo Podziemne i Armię Krajową porównałbym do "Solidarności" - przez ich masowość, ale też częściowe skanalizowanie przez aliantów i nasycenie agenturą. NSZ, choć w dużej mierze scalone z AK, było niezależne, miało własną drogę. Chyba najlepiej zrozumiałem to podczas stanu wojennego. Zobaczyłem, kto wtedy wygrał batalię o Polskę. Choć pochodzę z rodziny piłsudczykowskiej, bliższa stała mi się myśl endecka. Bo społecznym organizmem najbliższym Boga jest naród. Cała moja batalia o "Roja" dotyczy tego, żeby zachować własne poglądy i własny język. Nie można robić filmów bez siebie, a ja jestem polskim patriotą.
Skoro szybko przekonał się Pan, kto rządzi telewizją, nie lepiej było się wycofać. Przecież to misja straceńcza, tak jak Wyklętych...
Warto robić tylko rzeczy niemożliwe. Ja muszę skończyć ten film, bo w tych chłopakach - Wyklętych - zobaczyłem metaforę mi współczesnych. Nie wiem, czy teraz potrafilibyśmy być tak odważni. Oni żyli prawem wilka, jak napisał Herbert, mieli odwagę, charyzmę, o której my nie wiemy nic.
Wrócę do pytania: dlaczego "Rój"?
W 1995 r. przekazano mi 100-godzinne nagranie rozmów z Żołnierzami Wyklętymi. Dziś większość z nich już nie żyje. Te nagrania to był dla mnie dar losu. To mi zbudowało świat nieobecnej, zabranej mitologii. Oni mówili o "Roju". O tym, że "Rój" wszedł w buty swojego starszego brata Romana Dziemieszkiewicza, ps. "Pogoda", który jeszcze za Niemca był dowódcą oddziału NSZ. Zginął w 45. roku, już po rozwiązaniu oddziału walczącego z sowietami, w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach. "Rój" zorganizował wtedy oddział, który walczył do jego śmierci 13 kwietnia 1951 r. we wsi Szyszki, gdy miał 26 lat. Ciekawa jest dla mnie jego młodość, dojrzewanie w anormalnych wojennych warunkach. Dla Wyklętych oczekiwanie na III wojnę światową szybko się skończyło. Oni wiedzieli, że przegrają, ale w ogólnym rozrachunku pozostaną zwycięzcami. Tej ich bezinteresowności najbardziej brakuje dziś w polskim życiu publicznym. Ze starszych dowódców NSZ, jak "Pogoda", wielu zginęło podczas okupacji niemieckiej, wielu zostało aresztowanych przez sowietów. Natomiast ci młodzi, tacy jak "Rój", żyli mitologią wojny starszych braci. Nie byli nią zmęczeni. Weszli w drugą okupację, jakby się bawili w berka. Właśnie ta młodość "Roja" powinna być przekonująca dla dzisiejszego młodego widza. "Rój" to taki Piotruś Pan, ale też tolkienowski Frodo, który wie, że ma nieść pierścień, ale do końca nie wie, gdzie bądź nie ma dokąd. A może ma go zanieść do naszej pamięci?
Pada wobec "Historii Roja" taki zarzut: żeby odkręcić lata komuny potrzebny jest nam film nawet hagiograficzny, pokazujący heroizm II konspiracji, a nie picie wódki, panienki...
Skoro pojawił się zarzut, to znaczy, że ktoś obejrzał film, którego nie ma. Zdjęcia do filmu ukończyłem w 2010 r. Przez cały 2011 r. trwała jego blokada ze strony TVP, a potem także Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej, która zaowocowała na początku 2012 r. groźbą wycofania się tych dwu instytucji z produkcji filmu. Wtedy zorganizowałem akcję w obronie filmu, która polegała na jego pokazach w kopii roboczej w całym kraju (film widziało ok. 10 tys. osób, w większości nim zachwyconych) i na zbiórce pieniędzy na ukończenie filmu. Zarzut, który Pan przedstawił, wypływa z naprawdę wąskiej grupy odbiorców filmu, który nie spełnił ich wewnętrznego zamówienia. A propagandą niczego się nie odkręci. To byłaby laurka, a nie sztuka. Słyszałem te zarzuty, że na filmie palą, piją, zabawiają się z panienkami (konkretnie może chodzić tylko o narzeczoną "Roja"). A także taki, że ubecy za mało mordują naszych. Polska patriotyczna nisza chciałaby zobaczyć portrety świętych, ale ja nie chcę hagiografii, od tego są oficerowie polityki historycznej.
Ale chłopcy z NSZ byli trochę inni. Im szczególnie przyświecała triada: Bóg, Honor, Ojczyzna.
W moim filmie przyświeca im to samo. Negatywne opinie wobec kopii roboczej filmu "Historia Roja" wynikają z tego, że niektórzy historycy poczuli się zagrożeni tym filmem, że zabrałem im temat, że nie mają już monopolu na Wyklętych. Piszą cegły, których nie da się czytać. Kłócą się, że Zdziśka, czy Ryśka w danej akcji nie było. Nie odróżniają świata faktografii od świata przedstawionego językiem filmu fabularnego. Przecież nie o to chodzi. Ja chciałem pokazać fenomen pokolenia Wyklętych i unaocznić go pokoleniu dzisiejszemu.
Mówią też, że przed śmiercią "Rój" i jego towarzysz piją alkohol, a tak nie było, że to sprzeczne z faktami.
Tylko gdzie jest ta faktografia? Ubecy napisali: "trzeźwe trupy"? Ja też czytałem dokumenty o tej akcji. Ta scena jest koniecznym nawiązaniem do słynnej sceny w "Popiele i diamencie". Jeden z Żołnierz Wyklętych, Czesław Czaplicki ps. "Ryś", ukrywający się po rozwiązaniu oddziału "Pogody" w PRL przez 18 lat, którego opowieści wysłuchałem na kasetach w 2005 r., a potem poznałem go osobiście i jest pierwowzorem jednej z postaci filmu, zapytany przeze mnie, kiedy stracił nadzieję na zwycięstwo Wyklętych, odpowiedział: "Po obejrzeniu filmu "Popiół i diament" Andrzeja Wajdy". Wtedy poczuł się na śmietniku historii. Dlatego w finałowej scenie "Rój" i "Mazur' piją alkohol, przywołują poległych przyjaciół i nie lądują na śmietniku.
Ale jednak widzę tu sprzeczność. Chciał Pan wydobyć mit żołnierza wyklętego, a z drugiej strony demitologizuje go Pan.
A co jest mitem? To, że nie pili, nie palili? Mitem jest to, że wbrew wszystkiemu walczyli. To mit szczególnie aktualny dziś.
Chyba największy zarzut jest taki, że nazwał Pan film "Historia Roja", mimo, że to nie jest film o nim. Że jego historię potraktował Pan instrumentalnie.
Absurd. Po pierwsze jest to film o nim, w trzech czwartych oparty na autentycznych wydarzeniach, a po drugie to ja właśnie wydobyłem "Roja" z niebytu pamięci historycznej. Oczywiście nie jest to film archeologiczny, czy rekonstrukcyjny. "Historia Roja" pokazuje wspólny los wielu młodych ludzi w tamtym czasie. Można zrobić film o każdym z ok. 100 tysięcy, bo tylu było w lesie. O każdym "Tygrysie", "Łosiu" - każdy na to zasłużył, ale to niemożliwe. Z drugiej strony o tych najsłynniejszych - "Łupaszce", "Ogniu" - mam nadzieję, że te filmy powstaną. Ale ja chciałem wydobyć ludzi z drugiej linii. A przede wszystkim ideę, zjawisko, legendę. Historyk, jeśli tego nie rozumie, jest tylko ekonomem, księgowym. Z tego nic nie wynika. Z wyliczanki tego, kto gdzie był, ile miał broni, ile i komu zabrał. Polski patriotyzm będzie istniał, jeśli zrozumiemy jego sens.
Co się dzieje z filmem dziś?
Kontynuuję akcję w obronie "Historii Roja", trwa zbiórka pieniędzy. Udało się ograniczyć zadłużenie produkcji filmu. Możliwe, że w najbliższym czasie przystąpię do postprodukcji. Jednocześnie półtora miesiąca temu oficjalnie wycofał się z produkcji Polski Instytut Sztuki Filmowej, żądając ode mnie zwrotu pieniędzy, zresztą moim zdaniem bezskutecznie prawnie, bo z powodu przekroczenia harmonogramu, oczywistego w sytuacji blokady w TVP, a nie z powodu wydatkowania swojej dotacji niezgodnie z przeznaczeniem (4 miesiące temu PISF przeprowadził kontrolę w mojej firmie i tego nie wykazał). Ostatnio TVP zgodziła się na pokaz filmu w optymalnej wersji dla grona autorytetów polskiego filmu (reżyserów i operatorów), którzy mieliby ocenić, czy zarzuty TVP wobec długości filmu i jego struktury wynikają tylko z niechęci redaktorów TV do filmu, czy też są zasadne.
Główny zarzut dotyczy długości filmu?
Tak, przy czym jest wiele filmów podobnej długości bądź dłuższych, co nikomu nie przeszkadza. To oczywiście pretekst. Im chodzi o to, aby ten film nigdy się nie ukazał. To jest cenzura, tylko ukryta. A nie chcą filmu dlatego, że to jest film także o współczesności. Używając metafory Żołnierzy Wyklętych opowiadam o tym, co dzieje się dziś, jak dożyna się polski patriotyzm. Bardzo ciekawe jest to, że zarzuty pochodzące ze środowisk patriotycznych lub za takie się uważających, nakładają się na zarzuty postkomunistów i post-ubeków. Na pewno jednak istnieje jakiś świat pomiędzy - wiem to na podstawia pokazów filmu "Historia Roja" w całym kraju i jego emocjonalnego przyjęcia.
Jerzy Zalewski
Reżyser, scenarzysta, producent filmowy