Nominacja dla krakowskiego posła, którego poglądy tak naprawdę bliższe są PiS niż PO, szokuje z kilku powodów. Po pierwsze, tekę ministra stracił kompetentny, pracowity i oddany premierowi Krzysztof Kwiatkowski - bez wątpienia jeden z najlepszych ministrów w starym rządzie. Po drugie, ministrem sprawiedliwości zostaje człowiek pozbawiony doświadczenia w zarządzaniu ludźmi, który nigdy nie pracował w administracji państwowej. Nie jest prawnikiem, nie zna środowiska prawniczego i tak naprawdę nie zajmował się problematyką prawną, no chyba że za taką uznać projekt ustawy in vitro. Mało tego, funkcję swą obejmuje, znajdując się w sporze ze środowiskiem prawniczym, które obraził niezbyt wysublimowanym jak na krakowskiego intelektualistę wpisem na Facebooku.
Nie wiem, jakimi motywami kierował się premier, powołując Gowina do swego rządu. Czy chodziło mu tylko o podkupienie zwolennika Schetyny, a tym samym osłabienie byłego marszałka? Czy może Donald Tusk zamierza rozbić korporacje prawnicze i ułatwić tym samym dostęp zwykłym Polakom do usług prawnych, a to niewdzięczne zadanie powierzył człowiekowi z zewnątrz? Jeżeli premierowi rzeczywiście zależy na rewolucji w prawniczym świecie, to powinien pamiętać o jednym z poprzedników Gowina - Zbigniewie Ziobrze. On też chciał rozbić prawnicze kliki. Tyle tylko, że słuszny cel realizował niesłusznymi metodami i w efekcie Trybunał Konstytucyjny kwestionował ustawy przez niego przygotowane. Nieszczęsny i niezbyt mądry atak krakowskiego posła, który zarzucił prawnikom przykrywanie złodziejstwa i oszustwa, wskazuje raczej, że Gowin to taki Ziobro Platformy Obywatelskiej.