Hipokryzja celebryty

2010-05-15 2:30

Na łamach "Super Expressu" od pewnego czasu toczy się dyskusja nad granicami wolności słowa.

Praktycznie wszyscy dotąd się wypowiadający na łamach gazety eksperci zgadzają się, że potrzebne jest wypracowanie rozsądnego kompromisu między prawem społeczeństwa do informacji a prawem jednostki do poszanowania jej prywatności (mam tu na myśli zwłaszcza osoby publiczne ze świata rozrywki, kultury, polityki). Nie można bowiem o osobie znanej, popularnej powiedzieć bezkarnie wszystkiego, co ślina na język przyniesie, a z drugiej strony absolutna anonimowość to, jak się wyraził onegdaj jeden z sędziów, "przywilej Robinsona".

Niestety, zbyt często podczas owej debaty nad granicami prywatności nasi rodzimi celebryci kreują się na ofiary mediów. Gorzkie żale gwiazd i gwiazdeczek mają taki oto zgubny efekt, że czytelnik w ludzkim odruchu solidaryzować się zaczyna z "biednym" aktorem czy politykiem, który ciężko pracuje, a nie może potem nawet spokojnie zjeść przysłowiowej zupy w restauracji na deptaku, by mu nikt nie zaglądał w talerz.

Stawiam więc tezę, iż osoby "rozpoznawalne" same utrudniają wypracowanie porozumienia między nimi a mediami, cynicznie manipulując opinią publiczną.

Co więcej, celebryci "zapominają" powiedzieć społeczeństwu całej prawdy o relacjach łączących ich z mediami. Brzmi zaś ona następująco:

Po pierwsze - nikt nie zostaje gwiazdą z łapanki. Uczestnictwo w życiu publicznym jest dobrowolne. Jeśli więc decydujesz się na bycie aktorem, politykiem, znanym dziennikarzem czy choćby będąc zwykłym Kowalskim chcesz zagrać o główną stawkę w "Milionerach" - wówczas musisz liczyć się z tym, że będziesz rozpoznawalny. A posiadanie sławnej buzi niesie ze sobą nie tylko plusy, ale i minusy. Np. takie, że może w przyszłości być trudniej zjeść ów przysłowiowy obiad na Krupówkach bez natrętnego poklepywania po plecach przez gapiów. Ale takie jest życie. Jeśli ci to przeszkadza: nie rób kariery, zostań w domu.

Po drugie - bycie osobą publiczną przynosi celebrytom wymierne korzyści, o których zwykli śmiertelnicy mogą tylko pomarzyć. Gigantyczne honoraria za użyczenie twarzy w reklamie, darmowe produkty najlepszych firm, podniesienie komfortu życia (wille, samochody, wakacje na Karaibach), możliwość bywania w wielkim świecie i poznawania sławnych i bogatych osób… Oraz last but not least - popularność, która uzależnia jak narkotyk, o czym osoby publiczne doskonale wiedzą, ba, lubią to!

Śmiem twierdzić, że prawie wszyscy "znani i lubiani" marzyli w głębi ducha, by osiągnąć swoją obecną pozycję. Świadomie zatem decydowali się na taki los - po cóż więc im współczuć?

Po trzecie - i o to mam największe pretensje do gwiazd z krajowego podwórka - polscy celebryci traktują media instrumentalnie, wierząc przy tym, że "ciemny lud to kupi". Czas uświadomić czytelnikom, że w myśl reguł panujących w show-biznesie często aktor czy aktorka sam celowo dostarcza informacji o tym, co będzie robić, byle następnego dnia było o nim/o niej głośno w mediach. To nie przypadek, że pojawienie się znanej piosenkarki na okładce kolorowego magazynu ma miejsce akurat, gdy wydaje ona nową płytę. Tak jak nie jest zbiegiem okoliczności, że prezenter negocjujący kontrakt ze stacją lub polityk startujący w wyborach zapraszają media do wnętrza swego domu na "spontaniczną" sesję zdjęciową czy autoryzowany wywiad. Wielu znanym osobom bycie przedmiotem zainteresowania mediów pozwala zarobić na chleb. Czy ściślej - na ciastka i homary. I proszę mi wierzyć, bez oporów z tego korzystają.

Zatem postępowanie gwiazdora, który - jak to śpiewał bard Sikorowski - "powiedział, ile razy może/i z kim od wczoraj dzieli łoże" a później oburza się, że śledzą go pod domem paparazzi - określam jako hipokryzję. Przy tym nasze sławy ochoczo grożące procesami mediom nie zdają sobie sprawy, że nie tylko dobre obyczaje, ale i prawo nie stoi wcale po ich stronie! Dowód? Otóż wszyscy my Polacy podlegamy (gdy w grę wchodzą wolności jednostki) orzecznictwu Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (słynne pisanie do Strasburga). Tenże Trybunał zaś wielokrotnie wyrokował, że media mają nie przywilej, a wręcz obowiązek dostarczania informacji społeczności.

Tak, jednostka ma prawo do wiedzy, co robi osoba publiczna (ang. public figure). Tenże sam Trybunał zwracał wielokrotnie uwagę, że jest "hazardem polityki", że ludzie będą mówić o polityku źle. Że osoba eksponująca publicznie swoje życie prywatne nie może skarżyć się później na naruszenie jej prywatności. Oraz dodawał, że osoba, która wyciągnęła na światło dzienne swoje relacje rodzinne, nie może potem łatwo żądać, żeby zostawiono ją w spokoju.

Czy się to komuś podoba czy nie - takie są europejskie standardy obowiązujące na całym kontynencie. Warto, by nasze krajowe sławy o tym pamiętały. Jak i o starym, ale wciąż aktualnym powiedzeniu: jak cię widzą, tak cię piszą.

Dr Grzegorz Roch Bajorek

Prawnik, autor książki o granicach swobody wypowiedzi pt. "Władcy ust", ekspert i doradca spółki prawnej CK and Partners Law Office w Warszawie