"Super Express": - Na obchody okrągłej rocznicy Powstania Warszawskiego zjechało wielu dawnych kolegów.
Helena Wołłowicz: - Niestety, większość przyjaciół jest już po tamtej stronie i ja też za jakiś czas do nich dołączę. Dzisiaj jednak spotykamy się w szczególnej atmosferze, bo powstańcze więzy są więzami do końca życia. Te przeżycia łączą chyba nawet bardziej niż z rodziną. Powstanie zmieniło nas. Gdyby nie ono, może byłabym po prostu "panienką z dobrego domu" - mdłą i nijaką. Dramaty powodują, że stajemy się pełniejszymi ludźmi. I cieszę się, że możemy się spotkać tu ,w Muzeum Powstania.
- Długo po 1989 roku nie mogło powstać...
- Wiem, walczyliśmy o to latami. Znałam Lecha Kaczyńskiego, który był w gronie osób ubiegających się o tę formę upamiętnienia.
- Pisaliśmy o tym, jak uratowała pani ojca braci Kaczyńskich
- Rajmund był moim kolegą z konspiracji i Powstania. Dziś cieszyłby się, widząc, jak wielu młodych ludzi odwiedza to muzeum, jak jest popularne. Niestety, wielu nie dożyło, a kiedy wchodzili do konspiracji, byli jeszcze bardzo młodzi, sama miałam 15 lat. Starałam się utrwalać ten czas, prowadząc przez całą konspirację pamiętnik. Niestety, zaginął podczas walk.
- Kiedy dowiedziała się pani o wybuchu Powstania?
- 1 sierpnia o godzinie 11.00. Udałam się na punkt łącznikowy. Pamiętam, że na Sapieżyńskiej koledzy wyciągnęli z radości bimber. Cieszyli się, że wreszcie można będzie walczyć! O 17.15 tego samego dnia jeden z tych kolegów, pseudonim Kapsel, już nie żył, nawet nie zdążył się nawalczyć. Naprawdę myśmy nie mogli już żyć na kolanach. To, że historia była tak dramatyczna, to już zasługa naszych sąsiadów ze wschodu, którzy z satysfakcją patrzyli, jak myśmy ginęli.
- Spotykając się podczas rocznic, rozmawiacie o tych politykach, którym tak łatwo przychodzi nazywanie Powstania "narodową katastrofą", albo publicystów rzucających, że decyzja o wybuchu była "zbrodnią"? Jak pani na to reaguje?
- To bardzo przykre, niesprawiedliwe, ale przede wszystkim mające się nijak do prawdy słowa. Ktoś, kto nie mieszkał wtedy w Warszawie, nie był w konspiracji, zapewne nie jest w stanie do końca zrozumieć, co się wtedy działo, nie jest w stanie poczuć emocji, które nami targały.
- Ignorancja?
- Powstanie musiało wybuchnąć, nie było innej możliwości. Ludzie mieli naprawdę dosyć życia na kolanach, dosyć kilku lat codziennej, opresyjnej okupacji. Realizowania planów, zdegradowania nas do podludzi, pozbawiania edukacji, planów wysiedlania. Powstanie to była ulga, jakby spadł z nas jakiś ciężar. Wreszcie poczuliśmy się jak ludzie wolni, sprzeciwiając się maltretowaniu. Łatwość, z jaką po latach szasta się takimi ostrymi słowami, jest zdumiewająca. Nie powiem jednak, że nie jestem przyzwyczajona, gdyż komuniści po wojnie robili to samo.
- Właśnie, dla pani i kolegów Powstanie nie skończyło się wraz z kapitulacją. Komunistyczne władze rozprawiały się z AK-owcami przez lata.
- To była straszna władza. Te propagandowe ataki, więzienie, tortury, egzekucje. Tego nie można zapomnieć. Co czuły matki poległych kolegów i koleżanek, widząc te plakaty o zaplutych karłach reakcji? Słysząc te sugestie o kolaboracji z Hitlerem? Coś obrzydliwego. Rodziny powstańców niszczono, naszą również. Zabierano mieszkania, ojciec nie mógł dostać pracy, został zdegradowany. Taki los spotykał rodziny patriotyczne. Ci, którzy się zaprzedali, mieli wygodne życie. Później słyszeliśmy fałszywe tłumaczenia ludzi związanych z PRL, dlaczego tak z nami postąpiono...
Zobacz: Miasto 44 - wielka premiera na Narodowym "To nasze wielkie DZIĘKUJĘ dla powstańców"
- Niezbyt przekonujące.
- I fałszywe! Wygodnie im było mówić, bo się ładnie urządzili, kosztem ludzi walczących o prawdziwie wolną Polskę.
- Pani była w Pułku "Baszta", który przeszedł szczególnie ostrą drogę w Powstaniu.
- Po latach pamięta się rzeczy dramatyczne, ale także śmieszne. Kiedy zrobiło się gorąco, trzeba było sprowadzić pomoc, choć próba wyjścia z klasztoru Nazaretanek na Czerniakowie była trudna. Ostrzał z góry, w plecy. Zgłosiłam się na ochotnika i mi się udało. Wycofaliśmy się i tu zdarzyła się taka śmieszna sytuacja, bo trafiliśmy do zakładu, który produkował trumny. I my w tych trumnach spaliśmy, zresztą wygodnie! (śmiech). Moje najbardziej dramatyczne przeżycia wiążą się właśnie z klasztorem. To był ważny punkt strategiczny dla nas i dla Niemców.
- Powstańcy go zdobyli.
- Tak. Trwały jednak ciężkie walki i Niemcy zaczęli go burzyć pociskami. W pewnym momencie oni byli na pierwszym piętrze, my na parterze. Był nawet taki moment, kiedy Niemiec stał na górze, ja na dole, patrzyliśmy na siebie i on poprosił o sanitariuszkę do rannych. Pamiętam, że miałam wtedy wielu swoich rannych. I mówiąc szczerze - czułam strach.
- Powstańcy świetnie wiedzieli, co Niemcy robią z jeńcami i cywilami.
- Właśnie. Po wojnie słyszałam, jak w Niemczech próbowano budować taką legendę, że w bestialski sposób zachowywały się tylko jakieś jednostki SS, najbardziej zagorzali hitlerowcy. To nieprawda. Wehrmacht, czyli ci "normalni żołnierze", mordowali na Woli ludność cywilną, tak samo na Mokotowie. Nie ma co się oszukiwać i ich wybielać. Widziałam też czyny banderowców i Rosjan.
- Ciężki los czekał zwłaszcza kobiety, które dostały się do niewoli.
- Dziś te emocje już ostygły, ale przez pierwszy rok po Powstaniu nie chciałam spać. Bałam się. Złapane uczestniczki Powstania torturowano, by wydobyć z nich informacje, masowo gwałcono i zabijano. Miałam przy sobie dwie fiolki z cyjankiem na taki wypadek. Jako łączniczka znałam wiele adresów i nazwisk, więc tak było lepiej. W czasie walk gdzieś te fiolki zgubiłam, ale był jeszcze pistolet... Muszę jednak wspomnieć o tym, że życie uratował mi podoficer Wehrmachtu, z zawodu piekarz, jak mówił. Kiedy natknął się na ulicy na moje koleżanki z konspiracji, Monikę i Małgorzatę (o Małgorzacie powstała powstańcza piosenka "Sanitariuszka Małgorzatka"), wskazał im miejsce w piwnicy, gdzie leżałam ranna - i w trójkę mnie z niej wynieśli. Pokazał mi wtedy zdjęcie swojej córki - mojej równolatki i powiedział, że może dzięki temu też ktoś pomoże jego córce, która jest w Berlinie. Tak jak on pomógł mnie
- Na ile pokolenie Powstańców, wychowane przed wojną, różniło się od tego dzisiejszego?
- Trudno tak opowiedzieć. Ja pochodziłam z rodziny o bardzo silnych tradycjach walki o niepodległość. Przodkowie, Wołłowiczowie, byli emisariuszami rządu w powstaniu listopadowym, brali udział w powstaniu styczniowym, a ojciec w wojnie 1920 i 1939 r. Później walczył w Anglii i Francji.
- A pani w konspiracji i Powstaniu. Kiedy po wojnie okazało się, że Polska nie jest wolna, przyszła obawa, że może pani dzieci i wnuki też będą musiały walczyć?
- Miałam nadzieję, że nie. Okazało się jednak, że przez 50 lat musieliśmy jeszcze trwać w radzieckiej okupacji. Na szczęście to już przeszłość. Tylko czy świat naprawdę aż tak się zmienił? Czasami miałam żal, że młodych nie bardzo interesuje historia. Słuchając o tym, co dzieje się na Wschodzie, co wyrabia prezydent Rosji, mam nadzieję, że nigdy sami nie będziemy musieli przeżywać tego, co było przed siedemdziesięciu laty. Wojny nie mają sensu, ale jak widać, nie wszędzie to już zrozumiano.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail