Generał widzi rażące błędy
Główne zadanie Secret Service to ochrona prezydenta Stanów Zjednoczonych. Funkcjonariusze wyspecjalizowanej służby w roku wyborczym zabezpieczają też jednak kandydatów do najwyższego urzędu. Stąd już teraz obecność agentów na wiecach wyborczych Donalda Trumpa. Eksperci wskazują jednak, że były - a niewykluczone, że także przyszły - prezydent USA za ocalenie życia może raczej dziękować Bogu, a nie agentom. - Zaniedbania zabezpieczeń infrastruktury w pobliżu wiecu są wręcz rażące – uważa generał Roman Polko. I właśnie pytania o dach, z którego strzelał młody zamachowiec najczęściej pojawiają się też w USA. Mężczyznę z karabinem miało widzieć wielu uczestników wiecu, zawiadomili nawet policję, ale kiedy jej funkcjonariusz wszedł na dach było za późno. Także ten watek dotyczący zaangażowania przez federalne służby lokalnej policji, też jest efektem szerokiej dyskusji za oceanem. - Liczne błędy wynikające z rutyny. Ktoś uznał, że jeżeli to kolejne wyborcze wystąpienie w małym miasteczku, to można podejść do niego całkowicie spokojnie. A jeżeli chodzi o kwestie bezpieczeństwa, nie powinno tak się robić. Tu nie ma półśrodków – mówi gen. Roman Polko, były dowódca GROM.
Trump jednak nie jest prezydentem
Z kolei Jerzy Dziewulski (81 l.) zdecydowanie łagodniej ocenia prace Secret Service. - Trzeba pamiętać, że Donald Trump nie jest prezydentem i w tej sytuacji zabezpieczenia są ograniczone. W przypadku głowy państwa ochrona jest niezwykle szeroka i wielopierścieniowa. Chodzi też o odległość od punktu zero, czyli miejsca, w którym znajduje się VIP – komentuje były szef ochrony prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego (70 l.). Spiker Izby Reprezentantów Mike Johnson (52 l.) wezwał już szefową Secret Service na specjalne wysłuchanie przed komisją ds. nadzoru, które ma się odbyć 22 lipca. Pytań do Kimberly Cheatle po nieudanym zamachu na Donalda Trumpa jest naprawdę wiele.