Leszek Miller: Gdzie jest pies pogrzebany?

2012-02-22 3:00

Bliżej nieznany rzecznik prasowy Polskiego Stronnictwa Ludowego rozwiał wszelkie wątpliwości, czy Waldemar Pawlak wiedział, co mówi, wysławiając się o emeryturach? Wiedział. Chodzi o kuriozalną wypowiedź wicepremiera i ministra gospodarki w rządzie Donalda Tuska, który na pytanie dziennikarki, jak dba o swoją przyszłość, odpowiedział, że stara się ją sobie zabezpieczyć przez oszczędzanie i dobre relacje z dziećmi, bo nie wierzy w państwowe emerytury. Oprócz nich są jeszcze organizacje społeczne, kościoły, ludzie dobrej woli, którzy pokazują, że nie jesteśmy zakładnikami bezdusznej maszynerii państwowej - odparł Pawlak. Wypowiedź szefa PSL całkowicie zaskoczyła premiera Tuska, który z rozbrajającą miną oznajmił, że jego kolega chyba się przejęzyczył.

Nie przejęzyczył się, a jedynym racjonalnym jądrem w tej opinii jest to, że trzeba oszczędzać. Niestety, nie każdy może. Są ludzie, którzy nie mają z czego. Poza tym wielu rodziców nie tylko nie może oczekiwać pomocy od dzieci, ale wręcz sami muszą dzieciom pomagać. Pod bokiem Pawlaka wyrosło pokolenie tysiąca złotych - absolwentów szkół i uczelni, którzy, żeby mieć jakąkolwiek pracę, godzą się na tysiąc zł. miesięcznie. Oni, i nie tylko oni, tworzą armię pracujących biedaków. Minister gospodarki chyba o tym nie wie.

Na razie jego wypowiedź zawstydza cały rząd. Cóż tak naprawdę usłyszeliśmy? Otóż ten autorski pomysł jest prosty i głęboko osadzony w marnej tradycji: z ręką pod kościół albo na wycug. Wyśle się dziadka czy babcię do komórki, da albo i nie coś do jedzenia i niech tam sobie w spokoju odpoczywają po ciężko przepracowanym życiu. Jak będą zaradni, to sobie dożebrzą pod kościołem. Mogą sobie żebrać u katolików, prawosławnych, protestantów, a nawet pod synagogą. Wolny staruszek w wolnym kraju.

W cieniu słów Pawlaka kryje się inna teza ważnego ministra. Otóż Jacek Rostowski ujawnił prawdziwe cele zapowiadanej reformy rządu. Specjalista od budżetu i finansów powiedział, że przejście na emeryturę musi być na tyle późne, żeby przeciętna długość życia na emeryturze nie była zbyt długa. Jednym słowem, aby emerytura była bliżej śmierci. Reforma opiera się zatem na dwóch filarach. Pierwszy - akcentowany przez premiera - to potrzeba dłuższej pracy. Drugi - ministra finansów - to postulat krótszego życia, bo wtedy czas pobierania emerytury nie będzie przesadnie długi.

Ciekawe, dlaczego obydwaj panowie podkreślają podwyższenie wieku emerytalnego, wiedząc przecież, że to tylko jeden z elementów systemu. Równie ważne są okresy składkowe, czyli staż pracy, liczba płacących w pełnej wysokości składki emerytalne oraz wzrost gospodarczy. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że 2 mln Polaków pracuje poza Polską, kolejne 3 mln jest zatrudnionych na umowach, od których są odprowadzane składki w minimalnej wysokości, a kolejne 1,5 mln ubezpieczonych jest w KRUS z niskimi składkami, to faktyczna liczba osób pracujących w pełnym wymiarze czasu i opłacająca składki w pełnej wysokości wynosi około 8 milionów. Na jednego emeryta czy rencistę pracuje więc tylko jedna osoba, i tu jest pies pogrzebany.