"Super Express": - 132 zatrzymanych zadymiarzy, ośmioro rannych funkcjonariuszy, krwawe burdy chuliganów z policją. Tak wyglądał niedzielny Marsz Niepodległości narodowców. A pani jak go ocenia?
Dr Barbara Fedyszak-Radziejowska: - Za wcześnie na ocenę. Nie wiem, jaka jest prawda o przebiegu wydarzeń na Marszu Niepodległości, organizowanym przez ruch narodowy, ponieważ przekazy najważniejszych mediów w konfrontacji z informacjami, zdjęciami i filmami zamieszczonymi w Internecie okazują się niewystarczająco wiarygodne. Wiem jedno, że był to marsz najbardziej liczny i że jego uczestniczy w ogromnej większości nie wywołali żadnych burd i zamieszek. Wiem także, że policja ma możliwości ingerować w przebieg manifestacji w sposób nie do końca otwarty i jawny. Moje pokolenie wie, jak to się robi. Więc wstrzymuję się z oceną, także haseł i niemądrych wypowiedzi, bo padały one z różnych ust, także uczestników marszu organizowanego przez Porozumienie 11 Listopada.
- Za rok takich burd już może nie być, bo będzie obowiązywać nowelizacja ustawy ograniczająca prawa obywateli do demonstracji...
- I to wydaje się najważniejszym podsumowaniem moich pytań o przyczyny burd i zamieszek na najbardziej licznym marszu. Czy aby na pewno nie ma żadnego związku między wczorajszymi wydarzeniami a ustawą, która pozwoli władzy ograniczyć za rok manifestację radości z okazji Święta Niepodległości do oficjalnego pochodu lub dopuścić do świętowania wyłącznie tych, których władze Warszawy uznają za godnych tego przywileju?
- Jak ocenia pani ostatnie zwolnienia dziennikarzy "Rzeczpospolitej" i redaktora naczelnego za tekst o trotylu na pokładzie tupolewa? Czy możemy już mówić o domykaniu się systemu medialnego w Polsce i białoruskich standardach?
- Kolejny raz władza odebrała demokracji III RP jej bardzo ważny segment, wolność prasy i prawo obywateli do rzetelnej informacji. Takie decyzje mają bardzo poważne konsekwencje, np. wpływają na stopień spolegliwości dziennikarzy wobec władzy. Nie zgadzam się z oceną prof. J. Staniszkis, która zdaje się sugerować, że tekst Gmyza był inspirowany przez służby po to, by wywołać emocjonalną reakcję opozycji i w konsekwencji obniżyć jej notowania. Donald Tusk i jego PO rządzą autorytarnie, nie licząc się już dziś z nikim i z niczym: ani z opozycją, ani z opinią publiczną, ani ze związkami czy episkopatem. To, co się wydarzyło, jest kolejnym zwycięstwem autorytarnej władzy Tuska nad demokracją w Polsce.
- Tusk jako autorytarny przywódca zakładający kaganiec niepokornym dziennikarzom?
- Nie, to nie jest władza jednej osoby, lecz autorytaryzm rządzącej partii i jej zaplecza. To rządzący nie liczą się z demokratycznymi regułami, np. z prawem dziennikarzy, ekspertów, naukowców, a nawet prokuratorów do szukania prawdy o przyczynach katastrofy smoleńskiej. Nic dziwnego, bo takie działania są w konflikcie interesów z przyjętą przez nich oficjalną wersją. Władza jest stroną w tym konflikcie, więc ogranicza mechanizmy demokratyczne, które w normalnym kraju pomagają obywatelom i opozycji w skutecznym kontrolowaniu rządzących.
- Ostatnio "Newsweek" dał na okładkę Jarosława Kaczyńskiego i do tego tytuł "Dzień świra". Wcześniej w tym samym piśmie był przedstawiony Antoni Macierewicz jako talib. Dlaczego główne media wciąż zajmują się kopaniem PiS-u, a nie recenzowaniem władzy?
- Przepraszam, ale mimo medialnej reklamy nie znam i nie zamierzam oglądać okładek pisma, o którym pan mówi. Znaczna część dziennikarzy przestała wykonywać swój zawód i zajmuje się propagowaniem rządu i zwalczaniem jego przeciwników. Wchodząc na tę drogę, nie ma już odwrotu, bo w realnie działającej demokracji musiałaby zmienić zawód.
- Czyli władza czuje się u nas tak pewnie, że np. fakt niepojawienia się jej przedstawicieli na pogrzebie ostatniego prezydenta RP na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego, który kiedyś byłby dużym skandalem, dziś nie budzi już większego zdumienia?
- Władza dość ostentacyjnie pokazuje swoją arogancję. Ta nieobecność premiera czy prezydenta na pogrzebie prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego jest demonstracją siły - nas nie obowiązują dobre obyczaje. To pogłębia mój niepokój, obawiam się, że władza jest bardziej autorytarna niż dotychczas sądziłam. Trzeba nie lada buty, by powiedzieć Polakom: Nasza obecność na drugim pogrzebie prezydenta Kaczorowskiego nie jest konieczna, bo myśmy już ceremoniał pogrzebowy odbyli...
- Nawet urzędnicy Kancelarii Prezydenta nie wiedzieli, że głowa państwa była na pierwszym pogrzebie Kaczorowskiego. Ta wpadka wynika ze złej woli, słabej pamięci, a może z lekceważącego stosunku do państwa?
- Jeśli urzędnicy otwarcie przyznają się do takiego braku pamięci, to nieważne, czy mówią prawdę, czy nie, ważne, że uważają to za normalne. My, urzędnicy Kancelarii Prezydenta, nie musimy o takich drobiazgach pamiętać. Jeśli moja hipoteza o gwałtownym przyspieszeniu autorytaryzmu obecnej władzy jest prawdziwa, to ta arogancja jest wpisana także w ten mechanizm. Uczy dziennikarzy i obywateli, aby siedzieć cicho i o nic nie pytać. Nie jest ważne, jak było i co się pamięta... Obowiązuje wyłącznie wykładnia władzy. Tylko władza butna nie musi pamiętać o tym, że uczestniczyła w pierwszym pogrzebie R. Kaczorowskiego.
- Jak pani w tym kontekście ocenia skandaliczne błędy dotyczące zamienienia ciał najpierw Anny Walentynowicz i Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej, a niedawno prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego z inną ofiarą katastrofy smoleńskiej? Teraz mamy kolejne ekshumacje.
- Pod Smoleńskiem w 2010 roku nie zginęło 5 tysięcy osób, lecz 96. To liczba, która bez większych problemów umożliwiała wykonanie 96 sekcji ciał zaraz po przylocie do Polski. Wystarczyło otworzyć trumny i zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem wykonać sekcje, a skandalicznej zamiany ciał by nie było. Złamano prawo, a wmawia się nam, że go nie złamano. To kolejny przykład autorytaryzmu rządzących.
- Czy pani zdaniem jest potrzebna komisja międzynarodowa ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej? O jej powołaniu mówił ostatnio były prezydent Aleksander Kwaśniewski. Ale nie wszystkim podoba się ten pomysł. Choćby prezydencki doradca prof. Tomasz Nałęcz uważa, że jej powołanie byłoby równoznaczne z uznaniem Polski za państwo upadłe. W podobnym tonie wypowiedział się prof. Aleksander Smolar.
- Wszystkie elity tworzące otulinę tej władzy, a więc i jej promotorzy, którzy dzięki tej symbiozie zdobyli monopol na kształtowanie opinii publicznej, nie godzą się na zmianę reguł gry, bo musieliby zacząć rywalizować z innymi i akceptować demokratyczne zasady konkurencji. A autorytarna władza daje swoim elitom komfort monopolu. Nic dziwnego, że torpedują powołanie międzynarodowej komisji. Gdyby jednak taka komisja składała się z ekspertów z Białorusi, Rosji, Kazachstanu i, dla wzmocnienia pluralizmu - z Rumunii, to byłaby równie niewiarygodna, jak komisja MAK-u i J. Millera. Celem jest wyjaśnienie przyczyn katastrofy i każdy sposób, który pomaga osiągnąć ten cel, jest dobry. Jeśli powstałaby wiarygodna, międzynarodowa komisja związaną z krajami NATO, może z ONZ, to byłabym za taką komisją. Ale bez zmiany rządu taka komisja nie powstanie.
- Jak pani ocenia funkcjonowanie państwa pod rządami Donalda Tuska?
- Nie miałam złudzeń. Władza, która w tak jaskrawy sposób nadużywa słów miłość, zaufanie, tolerancja, liberalizm, nie jest i nie będzie wiarygodna. Nie sądziłam jednak, że będzie tak nieprofesjonalna. Miałam nadzieję, że potrafi wybudować sprawnie i dobrze chociaż jedną autostradę od początku do końca. Okazało się, że nawet tego nie potrafi. To konsekwencja całkowitego braku demokratycznej kontroli nad tym rządem. On jest tylko ładny. Można by nim wygrać każdy casting na interesujący serial o pięknych i zamożnych elitach.
- Nie podoba się pani, jak Donald Tusk walczy na unijnych salonach o korzystny dla nas budżet?
- Nie słyszałam niczego wiarygodnego o tym, że premier walczy o korzystny dla nas unijny budżet.
- W mainstreamowych mediach można było o tym posłuchać
- Przecież nie powiedziałam panu, że te media są dla mnie wiarygodne.
Dr Barbara Fedyszak-Radziejowska
Socjolog. PAN