Są one nie tylko sposobem przełamania supremacji mężczyzn (wprowadzanie limitów miejsc dla kobiet na listach wyborczych już nie wystarcza, na ten przykład), ale także elementem polityki promowanej przede wszystkich przez jej lewicowych reprezentantów. W pewnej stacji radiowej stało się to kanonem. Prowadzący wita gościnię, socjolożkę prof. Kowalską i jednocześnie zwraca się do niej per pani profesor, zapominając, że feminatyw od pojęcia „profesor”, to „profesorka”, skoro „socjalog” w wersji żeńskiej, to „socjolożka”. „Feminatywy to formy gramatyczne opisujące m.in. żeńskie zawody. Ich coraz częstsze zastosowanie ma na celu m.in. walkę z wciąż pojawiającymi się stereotypami i wyrównywanie szans między płciami na rynku pracy” – wyjaśnia jeden z portali zamieszczających ofert pracy.
Prekursorami „feminatywacji” nie są jednak dziennikarze, a nawet politycy. Współcześnie jako pierwsza o feminatywy zaczęła w 2012 r. zabiegać polityczka i posełka PO Joanna Mucha (minister sportu). Gościła w programie „Tomasz Lis na żywo” i tenże zapytał ją: – Jak się do pani zwracać? Pani minister? – Pani ministro preferuję, jeśli mogę – poprosiła. I zaczęło się. Z czasem ofensywa współczesnych feministek i ich męskich sojuszników w kwestii przebudowy języka polskiego przybrała taki rozmiar, że w 2019 r. musiała się wypowiedzieć Rada Języka Polskiego przy Prezydium PAN...
„Dyskusja o żeńskich rzeczownikach osobowych, czyli feminatywach, na nowo rozgorzała w mediach oraz w wypowiedziach polityków. Jej temperatura oraz powszechne mieszanie faktów językowych z argumentami społecznymi i ideologicznymi skłania nas do zajęcia stanowiska, szczególnie że od 2012 roku, kiedy to zostało wydane ostatnie oświadczenie w tej sprawie (…) Dyskusja o formach żeńskich trwa od ponad stu lat. Na początku XX wieku zwyciężyła tendencja do regularnego tworzenia feminatywów, ale przez cały czas żywa była także przeciwna tendencja – do zaznaczania żeńskości za pomocą rzeczownika pani poprzedzającego formę męską („pani doktor”) lub przez związki składniowe typu „nasza dyrektor zdecydowała” (…).
Większość argumentów przeciw tworzeniu nazw żeńskich jest pozbawiona podstaw. Jednakowe brzmienie nazw żeńskich i innych wyrazów, np. „pilotka” jako kobieta i jako czapka, nie jest bardziej kłopotliwe niż np. zbieżność brzmień rzeczowników „pilot” osoba’ i „pilot” urządzenie sterujące…”. Językoznawcy uznają, że tworzenie nazw żeńskich przez zmianę końcówek fleksyjnych, np. (ta) ministra, (ta) doktora, (ta) dziekana nie jest dla polskiego systemu słowotwórczego typowe. Ale jak ktoś chce, to czemu mu zabraniać? Przy czym – podkreśla Rada – sporu o nazwy żeńskie nie rozstrzygnie ani odwołanie się do tradycji (różnorodnej pod tym względem), ani do reguł systemu.
W tym układzie nie powinno się krytykować tytułu tego materiału stworzonego na okoliczność Dnia Kobiet, ale i wychwalać też nie trzeba. W końcu „chodzi o to, aby język giętki, powiedział wszystko, co pomyśli głowa…” – by nieco zmodyfikować słowa wieszcza Juliusza Słowackiego.