Emmanuel Macron

i

Autor: AP Emmanuel Macron

Francja płonie

Dlaczego właściwie ci Francuzi tak się awanturują? - Adrian Zandberg o francuskich protestach

2023-04-01 5:06

Zamieszki na ulicach francuskich miast to wdzięczny obrazek. Francuzi widowiskowo zbuntowali się przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego. Telewizje nie skupiają się oczywiście na pokojowych demonstracjach, tylko na podpalonych samochodach czy śmieciach wysypujących się z nieopróżnianych paryskich koszy. Gdzieś w tle tylko przewija się pytanie: dlaczego właściwie ci Francuzi tak się awanturują? - Adrian Zandberg tłumaczy, skąd francuski bunt społeczny.

Francuska lekcja

Zamieszki na ulicach francuskich miast to wdzięczny obrazek. Francuzi widowiskowo zbuntowali się przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego. Telewizje nie skupiają się oczywiście na pokojowych demonstracjach, tylko na podpalonych samochodach czy śmieciach wysypujących się z nieopróżnianych paryskich koszy. Gdzieś w tle tylko przewija się pytanie: dlaczego właściwie ci Francuzi tak się awanturują?

Ten gniew nie wziął się znikąd. I nie o samo tylko podniesienie wieku emerytalnego tu idzie, tylko o samą esencję demokracji. Macron wygrał wybory prezydenckie nie dlatego, że Francuzi pokochali gorącą miłością jego program gospodarczy. Przeciwnie - dla milionów ludzi, którzy poparli go w drugiej turze, był wyłącznie mniejszym złem. Mniejszym, bo drugą kandydatką do fotela była polityczka brunatnej prawicy. Wyborcy socjalistów, zielonych czy radykałów głosowali na Macrona, żeby ratować republikę. I tylko dlatego.

Była to historia nieco podobna do polskich wyborów prezydenckich. W Polsce też miliony ludzi zagłosowały na Trzaskowskiego, choć nie cierpią Platformy i źle oceniają jej rządy  - po to, żeby odebrać PiSowi pełnię władzy. W przeciwieństwie do Trzaskowskiego, Macron te wybory na pożyczonych głosach wygrał. Ale od pierwszego dnia było oczywiste, że jego mandat jest - z tego właśnie powodu - słaby.

Ludzie, dzięki którym Macron rządzi, byli przeciwni reformie emerytur. Macron jednak postanowił ją forsować, z pominięciem normalnych procedur demokratycznych, przy pomocy dekretu.

Można tę reformę oceniać różnie. Do mnie przemawiają argumenty francuskich związków, które alarmowały, że uderzy ona szczególnie mocno w pracowników gorzej wykształconych, biedniejszych, z dłuższym stażem pracy. Ktoś o mocno liberalnych poglądach pewnie postrzega te zmiany inaczej. Ale jedno jest pewne - Macron nie ma dla swojej reformy ani społecznego mandatu, ani większości w parlamencie. Wymuszanie ich siłowo to polityczny zamordyzm.

Wprowadzanie zmian uderzających w miliony ludzi, przy równoczesnym ignorowaniu ich opinii, to przepis na głęboki kryzys demokracji. Cena za to nadużycie zaufania jest łatwa do przewidzenia: w kolejnych wyborach wielu Francuzów nie pójdzie głosować w drugiej turze. Skrajna prawica ma się z czego cieszyć. Na paryskich murach po poprzedniej kampanii zostały napisy "Macron 2022 = Le Pen 2027". I niestety mogą okazać się prorocze.