Powstrzymali solówkę Trzaskowskiego i Nawrockiego. To ich zwycięstwo
W Końskich zamiast debaty dwóch kandydatów mieliśmy dwie debaty, w których od kandydatów się zaroiło. Prowadzeni przez Szymona Hołownię oburzonego podziałem kampanijnego peletonu na lepszych i gorszych, pretendenci spoza POPiS-u wymusili rozszerzenie debaty o wszystkich, którzy akurat będą w Końskich. I to oni są największymi wygranymi piątkowego wieczoru. Nawet jeśli sama debata i występy poszczególnych kandydatów były tylko i aż poprawne.
Targi o to, kto z kim, gdzie i przy udziale kogo będzie dyskutował, jeszcze długo będą wspominane jako przykład gorszącego i kompletnie jałowego sporu sztabów Karola Nawrockiego i Rafała Trzaskowskiego. Na pięć tygodni przed wyborami w wygodny dla siebie sposób chciało ustawić resztę kampanii jako kolejną odsłonę wojny PO i PiS.
Jeden pan wyzwał drugiego pana na solo, nawzajem powyzywali się od tchórzy i pysznili się jak dwa pawie, próbując zmusić tego drugiego do przyjęcia swoich zasad debaty. Przy okazji starając się ograniczyć pole prezydenckiej gry jedynie do siebie. W sytuacji, gdy POPiS jeszcze nigdy w swojej 20-letniej historii nie był tak słaby, wydawało się to wyjątkowo nieszczęśliwy pomysł.
Oczywiście, wszystko wskazuje na to, że i Trzaskowskiego, i Nawrockiego zobaczymy w drugiej turze i to między nimi rozstrzygnie się to, kto będzie następcą Andrzeja Dudy. Zanim jednak do tego dojdzie, Polacy mają prawo poznać innych kandydatów i zobaczyć, jak wypadają w bezpośrednim starciu. Wymaga tego szacunek do wyborców i powinni pamiętać o tym szacunku zwłaszcza Trzaskowski i Nawrocki, którzy potem o głosy wyborców pozostałych kandydatów będą musieli zawalczyć.
Oburzenie Szymona Hołowni na ograniczanie debaty do jedynie dwóch kandydatów, brzmiało trochę jak desperacka próba przypomnienia o sobie w kampanii, która wyraźnie mu nie idzie. Na koniec dnia okazało się, że jego wściekłość ostatecznie doprowadziła, że na debacie spotkali się nie tylko kandydaci PO i PiS, ale także spora stawka innych pretendentów. Dostali czas antenowy, którego na co dzień nie mają tyle, co liderzy prezydenckiego wyścigu. Czas, którego nikt nie powinien im odmawiać. To, że go sobie wyszarpali i zepsuli show POPiS-owi to ich sukces.
A co do samej debaty, to naturą takich wydarzeń jest to, że kandydaci niewiele mogą na nich zyskać, za to wiele mogą stracić. Nie wierzycie? Zapytajcie Lecha Wałęsę i Joe Bidena, którzy koncertowo zaprzepaścili swoje szanse na reelekcje słabymi występami w starciu z kontrkandydatami. W piątkowy wieczór nikt z liczących się kandydatów nie skompromitował się swoim występem i debata sondażami na pewno nie wstrząśnie. I tyle o efekcie tego całego show, które w ostatnich dniach tak rozgrzało polityczne emocje.