- „Super Express”: - Jaki będzie wynik w meczu Polska-Czechy?
- Jan Sechter: - Jako ambasador Czech jestem tu w nieco niewygodnej sytuacji. Tak się ułożyło, że akurat z Polską zagramy o to, kto awansuje z grupy. Czechy albo Polska muszą odpaść...
Właśnie. Tym razem ukochana odpowiedź dyplomatów, że „będzie remis” oznacza porażkę Polski.
Tak, ale to i tak postęp w stosunku do meczu eliminacji do Mistrzostw Świata w RPA, w którym Czechy przegrały w Chorzowie z Polską, ale i tak żadna z drużyn nie awansowała. Tym razem komuś na pewno się uda.
- Czuję, że jednak będzie remis 1:1. Naprawdę szkoda, że musimy grać już teraz, przedwcześnie, a nie np. w półfinale.
- Czyli jednak Polska polegnie.
- No bez przesady. Zresztą poczekajmy na wynik sobotniego meczu.
- Nastroje w Czechach też są tak optymistyczne jak pański?
- Wręcz przeciwnie! Rozpoczęliśmy eliminacje do EURO od porażki z Litwą. I to u siebie! To był najgorszy z możliwych startów. Sceptycyzm wobec drużyny Bilka był i jest ogromny. Jeszcze przed turniejem podkreślano, że trafiliśmy szczęśliwie w barażach na Czarnogórę. Nawet podczas baraży, gdy pytaliśmy o przygotowania do EURO, mówiono: "spokojnie, poczekajmy, czy w ogóle awansują". Nieco lepsza atmosfera jest dopiero po zwycięstwie z Grecją. Choć turniejem i Polską wszyscy są zachwyceni.
- No tak, dyplomata musi tak powiedzieć...
- Wcale nie musi! Wyszło super! Mam porównanie. Pracowałem jako dyplomata w Niemczech w czasie, kiedy oni mieli mistrzostwa. I nie ma różnicy. Z tym, że oni są już doświadczeni w organizowaniu takich imprez. Co więcej, czescy zawodnicy zostali przyjęci w Polsce rewelacyjnie. Wiem, bo rozmawiałem z nimi i byli zachwyceni polskimi kibicami i turniejem. W gazetach piszą u nas, że "gramy jak u siebie". 20 tysięcy Czechów na meczu z Grecją we Wrocławiu to nasz wyjazdowy rekord. Nawet na Słowacji tyle nie było! W sobotę będzie przynajmniej tak samo, bo to jest weekend.
- Czesi przyjmą ewentualną porażkę w tym meczu jak katastrofę?
- Nie. Czesi są mocni w hokeju na lodzie i często dochodzą w tej dyscyplinie do finałów, półfinałów. I to w hokeju odpadniecie przed fazą półfinałów odbierane jest jako tragedia. Na szczęście w hokeju mistrzostwa są co rok i można szybko się poprawić. W piłce co cztery lata.
- 20 tysięcy widzów to wygląda jednak na zaufanie...
- No, jakieś zaufanie od czasu porażki z Litwą zdobyli, ale jednak dominuje przekonanie, że będzie ciężko, że mecz z gospodarzami... Większość uważa, że wyjście z grupy będzie olbrzymim sukcesem i że nie jesteśmy faworytem w tym meczu. Polaków gra u siebie może uskrzydlić.
- Albo usztywnić.
- To prawda i rozumiem tę skalę emocji. Kiedy otrzymaliśmy prawo organizacji mistrzostw w hokeju, wybudowaliśmy nowe hale, gościliśmy najlepszych hokeistów. I te mistrzostwa sportowo nam nie wyszły. To było załamanie.
- Nikt konkretny. Wskazałbym na zespół jako taki. W zwycięskim meczu z Grekami objawiło się coś takiego jak zgranie, duch drużyny. Dwie szybko strzelone bramki ustawiły mecz, ale przede wszystkim zrobiły z tego zespołu kolektyw. W meczu z Rosją tego nie było. Dla Czechów to był zawsze istotny element. Choć przyznam, że motywacyjnie większe znaczenie może mieć wasz remis z Rosją, faworytem grupy.
- Oglądał pan mecze Polaków i kogo by pan wyróżnił?
- Oczywistością byłoby powiedzieć o trójce piłkarzy z Borussii Dortmund. Wszyscy są zagrożeniem dla naszej defensywy. Ten mecz będzie się układał właśnie pod nich, mogą błyszczeć. Czesi zaczną raczej od obrony wyniku - w końcu remis daje nam awans.
- Po ewentualnym awansie Czesi bądź Polacy mogą trafić na Niemców. W Czechach mecze z Niemcami też budzą takie emocje jak u nas?
- Zarówno Niemcy jak i Rosja nie budzą już takich emocji w piłce. Może sprzyja temu wymiana piłkarzy – kilku gra w lidze rosyjskiej. Może Liga Mistrzów i częstsze kontakty. Wciąż budzą jednak emocje zwycięstwa w hokeju. Wygrana z Rosją na lodzie daje niesamowity wybuch emocji. Przez lata przegrywaliśmy z ZSRR i jedno zwycięstwo na osiem lat robiło olbrzymie wrażenie.
- W Czechach piłkarskie sukcesy zdarzają się raz na 10 lat i później przez dekadę wszyscy żyją rozpamiętywaniem sukcesu. Rolę tego, o czym pan mówi, odgrywają półfinał i finał mistrzostw Europy z 1976 roku. W półfinale pokonaliśmy gospodarza imprezy - Jugosławię, a w finale - Niemcy. Wszyscy, ale to wszyscy wspominają decydującego karnego Antonina Panenki z Niemcami. Sprytny, techniczny strzał będący upokorzeniem dla bramkarza. I oczywiście przy okazji EURO Panenka jest dyżurną postacią w czeskich mediach. Oprócz tego pamięta się Chile z 1962 roku i 2004 rok z drużyną z Nedvedem i Poborskym w składzie.
- Któryś z tych meczów był dla pana najważniejszym w życiu kibica, a może któryś zawodnik?
- Kiedy Panenka strzelał karnego w Belgradzie miałem 8 lat. To była kibicowska inicjacja i niewątpliwie oba mecze z finałów EURO oglądane w 1976 roku na małym, czarno-białym telewizorze tkwią we mnie najmocniej. Teraz byłem na meczu we Wrocławiu z 10-letnim synem i mam nadzieję, że on także będzie to pamiętał. Co do zawodników, to najlepszy był Pavel Nedved. Grał zawsze myśląc o drużynie. Potrafił zbudować tego ducha wspólnoty w zespole. Chłopak z małej wioski, który dotarł na sam szczyt.
- Podstawą jest to, co zaczęliście już u siebie robić. Myślę o orlikach. Jeszcze w międzywojniu mieliśmy zasadę, że każda wioska musi mieć boisko. To była polityka wszystkich rządów, które uznały sport za bardzo istotną sprawę dla tożsamości narodowej w świeżo utworzonym państwie. Tak samo działa to w hokeju. Z 10 milionów osób możemy dzięki temu wykrzesać grupę gwiazd. Za jakiś czas podobnie może być w Polsce.
Jan Echter
Ambasador Republiki Czeskiej w Polsce