Czarnoskóry nie będzie prezydentem Francji nawet za 100 lat

2009-11-05 3:00

Wybór kolorowego prezydenta na Zachodzie nie mieści się w standardach, nawet prognozy wyborczej - rok Obamy ocenia Leopold Unger, publicysta "Le Soir"

"Super Express": - Drwił pan z podsumowań 100 dni Baracka Obamy. Czy rok prezydentury to już wystarczający okres na analizę?

Leopold Unger: - Ze względu na warunki, w jakich objął urząd, ani 100, ani 360 dni nie jest dobrym momentem, w którym odpowiedzialny komentator mógłby dać jednoznaczną odpowiedź. Nie pozwala na to ani spadek odziedziczony przez nowego prezydenta po Bushu, jak i sytuacja międzynarodowa. Chyba żaden prezydent w dziejach USA nie stanął przed tak olbrzymimi wyzwaniami. Dwie wojny, największy kryzys ekonomiczny od 80 lat, wzrost bezrobocia, terroryzm, problemy z Iranem i Koreą. Wszystko w jednym czasie.

- Mimo tylu wyzwań Obama dorzucił sobie jeszcze jedno - reformę ubezpieczeń zdrowotnych w USA. To nie udało się nawet Clintonowi w znacznie dogodniejszym momencie. Błąd czy naiwność?

- Na ocenę, czy wziął na siebie za dużo, też jeszcze za wcześnie. Obama zerwał ze stylem, jak i treścią dwóch kadencji George'a Busha. Widać to w dyplomacji USA, ale też próbie zmierzenia się z amerykańską służbą zdrowia. To kolosalne wyzwanie, z którego nie zdaje sobie sprawy wielu ludzi w Europie. Na razie można się temu tylko przyglądać, a nie osądzać.

- Komitet noblowski nie czekał i osądził. Docenił Obamę już teraz.

- Nagroda Nobla została mu przyznana za nadzieje i wysiłki dla zmiany oblicza Stanów Zjednoczonych na świecie. Uznano to za uniwersalny symbol pokojowych przeobrażeń.

- Jest pan jednym z niewielu publicystów, który nie uznał Nobla dla Obamy za przesadę.

- Jakiejś silnej fali krytyki tej nagrody nie było. Pojawiły się raczej uzasadnione pytania, czy nie doszło do tego za wcześnie. Ale w przypadku Obamy trzeba wykazać pewną cierpliwość. Pojawia się też pytanie, czy ta nagroda stanie się dla niego laurem nad głową czy kulą u nogi. On z tym Noblem będzie musiał żyć i działać. Moim zdaniem ta nagroda należała się raczej amerykańskim wyborcom, bo to oni wykazali wolę zmiany, a nade wszystko odwagę w zerwaniu z przeszłością. Wybór kolorowego prezydenta w Stanach może był jakoś spodziewany, ale tak naprawdę niewielu w to wierzyło.

- Czy nie przesadzamy jednak ze stereotypowym podejściem do USA? Wybór czarnoskórego prezydenta był tam bardziej prawdopodobny niż w Europie. We Francji, która ma więcej mniejszości, przed kilku laty szczycono się pierwszą czarnoskórą prezenterką telewizyjnych wiadomości…

- Wybór kolorowego prezydenta wszędzie na Zachodzie nie mieści się w standardach - nawet prognozy wyborczej. We Francji jest w ogóle mało wiarygodny w ciągu najbliższych 100 lat. W Ameryce byliśmy jednak przyzwyczajeni do pewnej kliszy, wypełnionej rasizmem. I wybranie czarnego prezydenta było tylko po części reakcją na osiem lat Busha. W dużej mierze była to próba spojrzenia w przyszłość i zerwania z kolosalnym ciężarem przeszłości.

- Byli prezydenci i szefowie dyplomacji z Europy Wschodniej wysłali do nowej administracji w Białym Domu list, w którym apelowali o nieodwracanie się Obamy od tego regionu. Vaclav Havel, Daniel Rotfeld czy Lech Wałęsa uznali, że taki apel nie jest przedwczesny.

- Ten list, choć prawidłowo sformułowany, został fatalnie "sprzedany". Pojawił się w złym momencie - właśnie o wiele za wcześnie - i było to dość amatorskie. Adresowano go do nowej administracji, a nie do Obamy, a więc do nikogo. Gdyby w Stanach lepiej zorganizowano PR wokół tego wystąpienia, gdyby trafił do prasy, coś by z tego było. Ale ważniejszy jest tu fakt, że hierarchia amerykańskich interesów jednak się zmieniła.

- A może nie zmiana hierarchii, tylko odwrócenie się od polityki międzynarodowej? Na łamach "Super Expressu" prof. Richard Pipes stwierdził, że Obama sprawia wrażenie izolacjonisty.

- Pipes jest republikaninem i to tłumaczy jego opinię. Ale nie ma racji co do meritum. Obama jest zajęty, i słusznie, przede wszystkim sprawami wewnętrznymi. Decyzja o zmianie planów odnośnie tarczy antyrakietowej była jednak zmianą akcentów, a nie izolacjonizmem. Ten "soft power" w polityce zagranicznej jest próbą pogodzenia interesów z etyką, co nie jest prostą sprawą. Obama jest aktywny na Bliskim Wschodzie, w Burmie. Zmienia się polityka wobec Rosji. Czy odbywa się to kosztem interesów Europy Środkowej i Polski? Na to nie ma jeszcze odpowiedzi. Nikt nie wie choćby tego, co otrzyma Warszawa w zamian za wycofanie się z tarczy. Nie widzę jednak tendencji do wycofywania się USA z Europy.

- Te obawy mogą się brać z braku wokół Obamy osób, które czułyby Rosję bądź Europę Środkową. W Waszyngtonie zawsze dużo do powiedzenia mieli politycy tacy jak Kissinger, Brzeziński, Pipes czy Albright. Emigranci z naszego regionu. Teraz polityka wobec Rosji wydaje się dość naiwna…

- Przyglądając się bliżej kompozycji gabinetu i otoczenia Obamy, nie uznałbym sytuacji za taką złą. Przewodniczący Rady Bezpieczeństwa gen. Johnson czy szefowie poszczególnych agencji nie są przypadkowymi ludźmi. Mamy nie tyle zmianę priorytetów, co zmianę pokoleniową. A to jest akurat nieuniknione.

* Na życzenie red. Ungera telefoniczna rozmowa nie została autoryzowana

Leopold Unger

Publicysta belgijskiego dziennika "Le Soir", wieloletni współpracownik paryskiej "Kultury" znany pod pseudonimem Brukselczyk