Matka Stefana W. nie może otrząsnąć się z tego, co stało się w niedzielny wieczór 13 stycznia na scenie WOŚP. To wtedy jej syn Stefan W. wtargnął na scenę i zaatakował nożem prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Kobieta przy okazji wspomina ostatnie spotkanie z synem, a był to sobotni poranek, 12 stycznia. - To było rano. Byłam w domu u synów i córki, bo mieszkają w naszym starym mieszkaniu. Wbrew temu, co piszą media, nie komunalnym, ale własnościowym, które najpewniej będą teraz musieli sprzedać. Są dorośli, a ja wyprowadziłam się w marcu 2013 roku, trzy miesiące przed tym, gdy Stefan został zatrzymany za napady na placówki bankowe. Jedynie najmłodszy syn jest poza Trójmiastem – chce być zakonnikiem – powiedziała w „Dużym Formacie” matka Stefana W. Jak dodała jej dzieci „boją się napaści, podpalenia domu”. - A to są normalni, dorośli ludzie: studentka archeologii, absolwent politechniki czy kelner – zaznaczyła w „DF”.
Pani Jolanta wspomina także ostatnie, listopadowe spotkanie z synem w więzieniu. - Mówił, że wydarzyła mu się krzywda i że zrobi coś spektakularnego. Wystraszyłam się (…) Miał status więźnia niebezpiecznego, ale pozwolono byśmy mu przynieśli mały telewizor. Pewnego dnia powiedział mi, że z tego telewizora wychodzą głowy… Matka Stefana W. przyznaje jednak, że mimo morderstwa, którego dopuścił się jej syn, nigdy się go nie wyrzeknie. - Jako matka wciąż go kocham. Tylko rozpaczam, że zrobił coś strasznego, skrzywdził tyle osób (…) ale skrzywdził także nas – przekonuje.