- „Super Express: - Przed komisją ds. Amber Gold stawił się były minister finansów w rządzie PO-PSL Jan Vincent Rostowski. Spodziewał się pan konkretów, czy takich „uprzejmości”?
- Andrzej Stankiewicz: - W pewnym sensie mieliśmy do czynienia z grą polityczną ze strony pana Rostowskiego, który z kolei zarzucał grę przewodniczącej Wasserman kandydującej na prezydenta Krakowa.
- Minister Rostowski w przypadku wielu kwestii twierdził, że o nich nie wiedział, lub nie pamięta. Mówił, że większość pism m.in. to dotyczące skargi grupy pokrzywdzonych osób nigdy do niego nie dotarło. Jest możliwe, że najważniejsza osoba w Ministerstwie Finansów nie wiedziała takich rzeczy?
- Tak, to akurat jest prawdopodobne. Minister finansów nie zajmuje się na bieżąco wszystkimi rzeczami na rynku finansowym. Można go w pewnym sensie zrozumieć.
- Z wypowiedzi ministra Rostowskiego wynika, że bardziej zainteresowały go finansowane przez Amber Gold linie OLT Express.
- Też zwróciłem na to uwagę. Minister Rostowski stwierdził, że bał się jak podróżujący Polacy wrócą do kraju, np. z Egiptu, jeśli linia ogłosi upadłość. Niestety muszę tę troskę ministra uznać, za czystą demagogię. W takich przypadkach zazwyczaj korzysta się z ubezpieczenia, które obejmuje powrót do kraju.
- Nie powinno nas dziwić to, że minister zainteresował się liniami lotniczymi, a nie instytucją finansową i jej wszechobecnymi banerami? Od linii lotniczych jest Ministerstwo Infrastruktury, a nie finansów…
- Zgadzam się. Minister Rostowski był ministrem finansów, ale był też finansistą i powinna mu się wówczas włączyć lampka. Rozumiem, że miał pełne zaufanie do podwładnego, wiceministra Parafianowicza, który z kolei był bliskim kumplem pana Bondaryka, ale coś w tym trójkącie nie zadziałało.
- Co?
- ABW zainteresowało się sprawą dopiero, gdy Amber Gold zaczęło inwestować w OLT. Zdecydowanie za późno.
- W poniedziałek pan Parafianowicz stwierdził, że „nie czuje się odpowiedzialny za Amber Gold”. Znamienne jest jednak to, iż przyznał się do błędu.
- Owszem. Jedak to nie jest jedynie jego błąd. To był błąd całego rządu PO-PSL.
- Wracając do ministra Rostowskiego. Nie miał pan wrażenia, że ten spychał nieco odpowiedzialność na Parafianowicza?
- Miałem takie wrażenie, ale to ucieczka od odpowiedzialności. Od pewnego momentu zaczyna się jednak odpowiedzialność polityczna samego ministra. Nikt przecież nie zarzuca Rostowskiemu, że maczał palce w Amber Gold. Działała jednak bez przeszkód w chwili, w której był ministrem.
- Skupiamy się często na politykach, ale czy z prac komisji wynika już jakiś obraz pracy prokuratury w tej sprawie?
- Tak i niestety jest to obraz fatalny. Prokuratura bardzo długo nic nie robiła w tej sprawie. Powiem więcej, stopień indolencji w tej sprawie był w niej przerażający. Zawiodły też sądy. Przecież przestępca wyszedł z więzienia z zakazem prowadzenia działalności i po chwili prowadzi ją bez przeszkód! Państwo kompletnie przestało tu działać.
- Myśli pan, że ministrowi Rostowskiemu grozi odpowiedzialność?
- Myślę, że jednak jakaś grozi. Rostowski od niej nie ucieknie, bo Ministerstwo Finansów i cała część administracji z Parafianowiczem na czele, czyli jego podwładnym, znacznie się do afery przyczyniła. Gdańska skarbówka nie spisała się zbyt dobrze, mówiąc najdelikatniej. Przyznał to sam Parafianowicz.
- Minister Rostowski stwierdził, że nakazał panu Parafianowiczowi ścisłą współpracę z ABW. Podobno do tej współpracy nie doszło.
- Trudno mi się do tego odnieść, choć wiem, że taka jest teza wielu posłów. Nie wydaje mi się, aby można było odmówić ABW. ABW kontrolowało OLT w ostatniej fazie, gdy pieniądze zostały wyprowadzane. Kłopot z ABW był taki, że nie zajęli się OLT, bo sądzili, że… robią to inni.