"Super Express": - Z czego wziął się cały ten bałagan z lekami i receptami?
Andrzej Sośnierz: - Z rzeczy, które można było przewidzieć. Pierwsza to tworzenie prawa przez teoretyków, którzy nigdy w życiu niczym nie kierowali. Nie czują więc konsekwencji swoich pomysłów. Prawo nawet teoretycznie słuszne niekoniecznie działa w realnym życiu. Druga sprawa to lekceważenie prawa. Państwo nie wywiązało się z obowiązku dostarczenia obywatelom dokumentu ubezpieczenia zdrowotnego. Wszystkie kolejne ekipy ministerialne nie wypełniały tego zapisu ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej.
- Mówi pan o teoretykach. Ustawa powstała pod okiem minister Kopacz. Lekarki i byłej szefowej ZOZ.
- Nie powiedziałbym, że miała ona sukcesy w prowadzeniu ZOZ. W tym przypadku mam jednak na myśli nie tyle panią minister, co jej otoczenie. Wie pan, kiedy kierowałem NFZ, część moich współpracowników też wychodziła z siebie, co by tu jeszcze wymyślić. Teoretycznie słusznie. I wiele takich pomysłów powstrzymywałem ze względu na problemy z realizacją. Po uchwaleniu kilku ustaw od razu mówiłem, że są do nowelizacji. Platforma cieszyła się jednak, że są takie piękne. Ustawa o informatyzacji przepiękna, ale nie do wdrożenia. Ustawa o lekach - widzimy. Ustawa o działalności leczniczej niedbała, setki poprawek.
- Lekarze protestują przeciwko karom finansowym w sytuacji, w której mogą nie mieć szans na prawidłowe wypisanie recepty. Premier Tusk wypowiada się jednak ostro, grożąc im konsekwencjami wobec opornych...
- Premier jest historykiem i widocznie szuka pomysłów w historii. Tym razem w najnowszej i poglądach ministra Dorna na branie w kamasze. Nie jestem zwolennikiem strajków lekarzy. Sam byłem administratorem i starałem się im zapobiegać. Niestety, w tej sytuacji rząd sam się o to prosił. I ma, czego chciał.
- Trudno uwierzyć, by lekarze zgodzili się płacić z własnej kieszeni za złe zaszeregowanie na receptach. Donald Tusk będzie umiał przyznać się do błędu i powiedzieć: zagalopowałem się, nie przeczytałem ustawy, trzeba to zmienić?
- Nie bardzo ma wyjście. Musi się wycofać i szybko zawiesić wykonanie tego prawa, przynajmniej w części. Choćby premier cieszył się nie wiem jaką przychylnością mediów, Platforma wypuściła takiego bubla, którego nie da się zatuszować. Trzeba znowelizować ustawę.
- Wypuściła bubla i wypuściła ministra Arłukowicza na minę? Będzie "zderzakiem" do wymiany?
- Problem z tą ustawą był do przewidzenia. Arłukowiczowi będzie ciężko. Tym bardziej że autorzy "sukcesu" tej ustawy wciąż są w jego ekipie i otaczają go w ministerstwie.
- Na Śląsku funkcjonuje karta chipowa, która mogłaby być jakimś rozwiązaniem dla reszty kraju...
- Kiedy 12 lat temu tworzyliśmy kasy chorych, to wiedzieliśmy, że nie można wprowadzać reformy bez systemu pozwalającego na sprawdzenie ubezpieczonych. Na Śląsku powstał zespół, który odniósł sukces, ale szybko dostał po tyłku. Część z tych ludzi zebrałem ponownie w 2006 roku i jako prezes NFZ zostawiłem projekt rejestru usług medycznych. Kompletną koncepcję, którą po moim odejściu zamieciono pod dywan. Zabrakło mi roku, by to zrealizować. No i mamy bałagan. Na Śląsku udało się też dlatego, że nie sililiśmy się na system, który ma wzbudzać zachwyt całej Ziemi wraz z Księżycem. Chcieliśmy czegoś, co działa. Udało nam się też to zrobić lokalnie, zanim ktoś zdołał to zepsuć w centrali.
Andrzej Sośnierz
Lekarz, były prezes Narodowego Funduszu Zdrowia