Wiktor Świetlik: Prezydent Komorowski na zjeździe astronomów

2011-02-10 3:00

Jest takie opowiadanie Sławomira Mrożka o prostym facecie, który nie miał wykształcenia, pochodził z malutkiej wioski, ale robił wielką karierę jako mówca na rozmaitych państwowych akademiach, a nawet międzynarodowych sympozjach. Wszystko dlatego, że ujmował słuchaczy swoim autentyzmem i szczerością. Każde wystąpienie zaczynał deklaracją: "My małorolni", a kończył apelem: "Niech żyją Chiny!".

Pewnego dnia jednak kariera się załamuje. Mrożkowy bohater trafił na zjazd astronomów. Ci - jako jedyni - kompletnie nie zachwycili się "małorolnym" i kazali woźnemu go wyprowadzić, bo mówił nie na temat. Mam wrażenie, że do etapu zjazdu astronomów dociera właśnie Bronisław Komorowski wraz ze swoimi szczytami Himalajów, które zdobywa w polityce zagranicznej.

Do tej pory to wszystko trochę śmieszyło, trochę czasem żenowało, ale było na swój sposób urocze - takie nawet swojskie. I wcale nie jestem przekonany, czy gafy i wpadki Komorowskiego podczas kampanii mu szkodziły. Na tle Jarosława Kaczyńskiego, przedstawianego nawet przez przeciwników jako wyrafinowany, skryty szachista, Komorowski sprawiał wrażenie faceta, który idzie do nas z ręką na sercu. Jest też chyba trochę takim ideałem polskiego męża i taty: trochę safandułowaty, trochę pierdołowaty, ale dobrotliwy i poczciwy. To przecież taki dobry tatuś z reklam jogurtów albo sosów do pieczeni.

Przeczytaj koniecznie: Przywódcy Niemiec i Francji u prezydenta Komorowskiego

Komorowski też raczej nie miał z tymi wszystkimi gafami problemów. Ostatecznie to człowiek sukcesu, a jak ludzie odnoszą sukcesy, to im się wydaje, że wszystko robią doskonale. Dopiero jak zaczynają lecieć w dół, nadciąga refleksja nad sobą, a Komorowski od dwóch dekad powoli, ale systematycznie piął się w górę. Tyle że na górze wszystko wygląda inaczej. Inaczej wygląda także ten, kto się tam wspiął oglądany z dołu. Jedyną osobą, która tego nie pojęła, jest niestety chyba sam prezydent.

Niestety, ale woda kapiąca na czuprynę Sarkozy'ego, polski pan prezydent siadający, gdy pani kanclerz Merkel ciągle jeszcze stoi (akurat PiS-owcy chyba powinni to docenić), to już nie są sympatyczne wpadki, tylko reklama Polski porównywalna z tą, jakiej Kazachstanowi dostarczył film o Boracie. Pal diabli co myślą inni, ostatecznie, jak może nam to zaszkodzić, ale chodzi też o odczucia Polaków, których prezydent ma reprezentować, a reprezentował ich po prostu źle.

Ale i to jeszcze byłoby pół biedy. Najgorsze jest to, że oto głowa państwa chwali się swoim największym sukcesem - tym, że różni ważni ludzie w stylu Obamy się z nią spotykają. Jak dyrektor, którego największym osiągnięciem jest to, że ma ładny gabinet. Albo jak gruppies, młode siksy, które kiedyś jeździły za rockmanami i cieszył je sam kontakt z nimi.

Niestety, Bronisław Komorowski dotarł do zjazdu astronomów, ale na jego korzyść gra to, że nie ma żadnego woźnego, który by go wyprowadził, i że ma kilka lat na nauczenie się astrologii. Tylko żeby mu się jeszcze chciało uczyć.