Ministerstwo i NFZ wciąż czekają na lekarzy, którzy nie podpisali kontraktów lub aneksów do umów. I mają nadzieję, że w końcu przerwą upór. Ale wczoraj sytuacja nie przedstawiała się dobrze. Tylko w czterech województwach pracowały wszystkie przychodnie podstawowej opieki zdrowotnej. Gdzie indziej pacjenci mieli problem. W woj. lubuskim umowy z NFZ podpisało jedynie 25 proc. przychodni. Poważny problem z dostaniem się do lekarza mieli także pacjenci z Opolskiego, Podkarpackiego i Podlaskiego. Tam podpisano mniej niż połowę umów.
Zobacz: Dramat pacjentów: Co czwarta przychodnia zamknięta! Lekarze są nieugięci
Pacjentów odsyłano do szpitali na izby przyjęć lub SOR-y, gdzie powinny trafiać przypadki zagrażające życiu. Uruchomiono co najmniej kilkanaście infolinii, gdzie pacjenci mogą prosić o pomoc w wyszukaniu przychodni, które nie strajkują. Numery na infolinie można znaleźć na stronach www.nfz.gov.pl lub www.bpp.gov.pl. Będą one działać do momentu podpisania umów ze wszystkimi lekarzami. Chyba że się popsują. Awarie miała w piątek infolinia w mazowieckim oddziale NFZ.
Obie strony sporu zamiast się dogadać, okopują się. "Represje na lekarzy, by podpisywali umowy, rozpoczęły się w całej Polsce. Takiego działania władz nie było nawet za komuny. To plan "C" Ministra Zdrowia. Pojawiają się także groźby i telefony ze strony urzędników NFZ. Dajemy temu zdecydowany odpór!" - czytamy na stronie Porozumienia Zielonogórskiego.
Bartosz Arłukowicz odpowiada, że się nie ugnie przed lekarzami, którzy żądają więcej pieniędzy. Wspiera go rzecznik praw pacjenta. - Drzwi przychodni powinny być otwarte - powiedziała Krystyna Kozłowska. - Kara za nieudostępnienie dokumentacji medycznej może wynieść do 500 tys. złotych - ostrzegła rzecznik.
Najprawdopodobniej w poniedziałek przekonamy się, czy lekarze zrezygnują z kontraktu z NFZ i nadal będą strajkować. Na razie jednak wybrali najlepszy czas, żeby zaszkodzić swoim pacjentom. Pozamykali gabinety, kiedy ludzie wracają po świętach do codziennych spraw.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail
Izabela Hardej (23 l.):
7 kilometrów jechałam do przychodni
Kobieta musiała przyjechać autobusem do przychodni w Węgrowie 7 km. I nic z tego. Przychodnia była zamknięta, a kobieta nie wie, gdzie się udać po pomoc medyczną. - To skandal, że chorzy nie mogą dostać się do lekarzy - mówi.
Lech Sobolewski (71 l.), Białystok (woj. podlaskie):
Kończą mi się leki
- Zamykanie przychodni to moim zdaniem zbyt ostra forma protestu. Dla wielu to olbrzymi problem, tak jak dla mnie. Cierpię na nadciśnienie i codziennie muszę kontrolować swój stan w przychodni. Najgorsze jest jednak to, że kończą mi się lekarstwa. Będę musiał szukać pomocy w szpitalu.
Alicja Bugajska (84 l.) z Lublina:
Oślepnę przez ich strajk
- Potrzebuję wizyty u okulisty. Wybrałam się do przychodni do lekarza internisty, od którego powinnam dostać skierowanie. Niestety, przychodnia była nieczynna. Mam oślepnąć, ponieważ lekarzom zachciało się akurat strajkować? Ja całe życie pracowałam jako nauczycielka i nie przyszło mi do głowy, żeby odwołać zajęcia, bo mało zarabiam.