87-letni Eppler zwrócił uwagę, że rozszerzenie NATO o kraje byłego bloku socjalistycznego to złamanie obietnic danych przez Helmuta Kohla, że Pakt Północnoatlantycki nie będzie wchodził w dawną sowiecką strefę wpływów. Cóż, z jednej strony takie stawianie sprawy to echa kremlowskiej propagandy, która twierdzi, że Jelcynowska Rosja była poniżana przez Zachód, ale to już koniec, bo teraz rządzi Putin i nikt Rosji hańbić nie będzie. Z drugiej zaś, to uwięzienie w polityce SPD lat 70., kiedy Eppler był u szczytu politycznej kariery, pełniąc między innymi funkcję ministra współpracy gospodarczej w rządzie Willy'ego Brandta. I to postać Brandta jest kluczową do zrozumienia sentymentalizmu niemieckiej socjaldemokracji wobec Rosji.
Od końca lat 50. XX w. SPD przechodziła ogromne przeobrażenia tożsamościowe. Do tej pory niezłomnie socjalistyczna formacja nie potrafiła odnaleźć się na scenie politycznej Zachodnich Niemiec. Pogrążenie w doktrynerstwie i odwoływanie się do starych symboli lewicy sprawiało, że SPD nie bardzo rozumiała współczesny świat, a Niemcy nie bardzo rozumieli, czemu mieliby na socjaldemokratów głosować. I o to po kilku latach odchodzenia od marksistowskiej bazy ideowej, rozpoczętej w 1959 roku i przeprowadzonej z żelazną konsekwencją przez energicznego i autorytarnego Herberta Wehnera, SPD stała się nagle wybieralną partią. Cały ten proces w 1966 roku zaowocował wielką koalicją dwóch dotychczas śmiertelnych wrogów politycznych – SPD i CDU. To był ogromny sukces Wehnera.
Ten kopernikański przewrót zaowocował jednak napięciami wewnątrz SPD. Wierzący i praktykujący socjaliści nie potrafili zrozumieć odejścia od ideałów, którym niemiecka socjaldemokracja hołdowała od czasu swojego powstania i która pozwoliła przetrwać jej w czasach antysocjalistycznej nagonki w epoce Bismarcka i hitlerowskich pogromów lat 30. XX w. Nie bardzo też rozumieli czemu mieliby naginać swój światopogląd, żeby dobrze wyglądać przy znienawidzonym koalicjancie z CDU. Kiedy w połowie lat 60. powróciła w SDP rewolucyjna retoryka wśród działaczy średniego i niższego szczebla, trzeba było dać jej jakiś upust.
Tu wkroczyli Willy Brandt i znów Wehner, którzy stworzyli koncepcję niemieckiej Ostpolitik – ofensywy dyplomatycznej RFN, która doprowadziła do złagodzenia napięcia między Bonn a krajami realnego socjalizmu. Duch dialogu i pacyfizmu, który unosił się nad tą polityką w okresie zaostrzającej się zimnej wojny sprawił, że socjaliści odnaleźli znów sens w działalności SPD. Uwierzono wtedy, że zjednoczenie Niemiec możliwe jest tylko na drodze rozmowy, a nie prężenia muskułów. Rozmowy zarówno z NRD jak i ZSRR. Po wizycie w Warszawie i przyklęknięciu przez Pomnikiem Bohaterów Getta Willy Brandt, wtedy już kanclerz Niemiec, stał się niemal świeckim świętym, a SPD znalazła się u szczytu potęgi.
Do dziś duch Ostpolitik kontynuowanej przez całe lata 70. unosi się nad niemiecką lewicą, która z nostalgią patrzy na czasy prosperity socjaldemokracji z czasów Brandta (i trochę mniej Helmuta Schmidta). Widzi też, że Ostpolitik była słuszna i skuteczna. Kiedy dziś trzeba podjąć działania wobec Putina, w SPD do głosu dochodzą takie hasła jak „dialog” i „dyplomatyczne środki prowadzące do deeskalacji konfliktu”. Żadnych sankcji, żadnego prowokowania rosyjskiego niedźwiedzia. Skoro raz się udało, to musi udać się i drugi raz. Ale wiadomo, że nic dwa razy się nie zdarza.
Tomasz Walczak: Mit Ostpolityk, czyli czemu niemiecka lewica jest wyrozumiała dla Putina
2014-03-11
23:20
Na Zachodzie agresja Rosji wobec Ukrainy spotyka się często z dużym zrozumieniem komentatorów i polityków. Niby niektórzy nawet zauważają, że zajęcie Krymu to złamanie prawa międzynarodowego, ale zaraz znajdują dla Putina jakąś wymówkę. Ot, np. nestor niemieckich socjaldemokratów z SPD Erhard Eppler napisał w „Sueddeutsche Zeitung”, że to, co teraz dzieje się na Krymie to efekt przyjęcia Polski czy Czech do NATO. Skąd się biorą tak karkołomne teza na niemieckiej lewicy?