"Super Express": - Czy konflikt między wojskowymi a Ministerstwem Obrony Narodowej to największa wojna armii z cywilnym kierownictwem w ciągu 20 lat?
Gen. Waldemar Skrzypczak: - To najgłębszy kryzys z tych, które przeżywaliśmy do tej pory. Powodem są głównie dwa zjawiska. Pierwsze to niedoinwestowanie armii. Drugie to niewłaściwy sposób zarządzania wojskiem.
- Co pan ma na myśli, mówiąc "niewłaściwy"?
- To, że ważniejsze są układy polityczne, towarzyskie, różne knucia i knowania niż przejrzysta polityka personalna i dowodzenie siłami zbrojnymi. Wojsko jest dość wrażliwe na tego typu nieczyste układy i dlatego reaguje na nie niechętnie. Nikt nie bada nastrojów w armii, a warto byłoby to zrobić. Być może analiza tych nastrojów pozwoliłaby ludziom zarządzającym MON korygować błędy, które popełniają. Tak złego zarządzania armią nie było nigdy, odkąd sięgam pamięcią. Podkreślam - zarządzania - a nie cywilnej kontroli nad armią, czego nikt nie podważa. Powinno się to jednak opierać na teorii i zasadach zarządzania, a nie widzimisię kilku osób z kierownictwa MON.
- Niechęć wojskowych wobec kierownictwa MON pojawiła się przy okazji programu profesjonalizacji armii.
- Nie tylko. Miernikiem wiarygodności kierownictwa resortu jest pakiet afgański. Przypomnijmy sobie te szumne zapowiedzi dotyczące dozbrojenia polskich żołnierzy w Afganistanie, które politycy składali przed rokiem. Co z nich doczekało się realizacji? Otóż nic! Śmigłowców jak nie było, tak nie ma. Nie ma też bezzałogowych samolotów BSR, podobnie jak karabinów automatycznych, o które walczyłem jeszcze przed odejściem z armii. I co mają w tej sytuacji myśleć żołnierze? Profesjonalizacja to druga kwestia.
- Jak wyglądała i wygląda ta reforma z punktu widzenia praktyka?
- Wygląda tak, że ograniczono się do wstrzymania poboru przymusowego. Zobaczmy tymczasem, jak wygląda profesjonalizacja w innych armiach na świecie? Francja prowadzi ten proces już 9 lat i końca nie widać. Niemcy nie zdecydowały się zrezygnować z poboru. Modernizacja polega u nas na zabraniu armii pieniędzy. A to powoduje posługiwanie się przestarzałym sprzętem, którego nie warto użytkować. Zbyt stary staje się kapitałochłonny, a i tak nie nadaje się na ewentualną wojnę, która miałaby się wydarzyć w przyszłości. Skupiamy się też na Afganistanie, a co z resztą armii? Mówimy "profesjonalizacja", ale pięknymi hasłami wybrukowane jest piekło.
- Jednym z filarów programu reform ministra Klicha jest zawieszenie powszechnego poboru do wojska. Wyborcom pamiętającym pobór raczej się to podoba.
- Jako żołnierz mam pytanie: jaka jest zdolność bojowa wojska polskiego do zadań zgodnych z jej wojennym przeznaczeniem? Owszem, wstrzymanie poboru bardzo łatwo sprzedać politycznie. Niestety, niewiele więcej zostało zdobione. Nie opracowano w to miejsce nowego sposobu mobilizacji sił zbrojnych. Zapomniano nie tylko o mobilizacji, ale też wojennym systemie dowodzenia. To, co wdraża MON, nie pozwoli wyłącznie armii zawodowej udźwignąć ciężaru, jaki na nią spada.
- Logicznie rzecz biorąc - zmniejszając armię z infrastrukturą na 200 tys. żołnierzy, pieniądze na modernizację, szkolenia i uzbrojenie powinny się znaleźć niejako automatycznie.
- Teoretycznie tak, ale wykorzystano to do szukania dodatkowych oszczędności. MON pozbawiono w ubiegłym roku niemal 2 miliardów złotych. Znaczną część środków ministerstwa wydano zatem na wydatki osobowe, czyli na pensje i zaopatrzenie wojska, a nie modernizację. Ta ogranicza się zatem właśnie do wstrzymania poboru. Politycy lubią szermować hasłami, ale armia jest niewrażliwa na PR. I samymi zaklęciami sytuacji się nie poprawi.
- Czy właśnie z tą atmosferą związane jest odejście kolejnego dowódcy GROM bądź zaniżanie przez armię liczby rannych w Afganistanie? Inne zdefiniowanie osoby rannej pozwala na pewne oszczędności.
- Nie znam motywów działania szefa GROM, płk Zawadki. Kilka dymisji, w tym moja, wynikało jednak z lekceważenia żołnierzy przez polityków. Nie wiem też, czy niepodawanie rzeczywistej liczby rannych jest związane z oszczędnościami, choć ta praktyka jest faktem i nie da się jej wykluczyć. Dla mnie jako dowódcy niepoddanie żołnierza z obrażeniami ogólnymi badaniom diagnostycznym jest skandalem. Przecież może mieć obrażenia wewnętrzne, a tego nikt nie bada. Miejmy świadomość tego, że za pewien czas MON będzie musiał łożyć znacznie większe pieniądze na odszkodowania. Po drugie słyszę, że te badania są kosztowne, ale to państwo wysyła żołnierzy na wojnę i powinno mieć świadomość kosztów i odpowiedzialności, jakie się z tym wiążą. Niestety, obecne kierownictwo MON uważa, że żołnierze mają walczyć, ginąć i milczeć.
- Odszedł pan z armii przy olbrzymim zainteresowaniu mediów. Mówił pan o niedociągnięciach i "psychozie strachu". Czy po pańskiej spektakularnej dymisji koledzy, którzy zostali, mówią, że coś się zmieniło?
- Niestety, nic się nie zmieniło. Wciąż to trwa, oficerowie czują się przy większości podejmowanych decyzji jak potencjalni podejrzani. Zwróćmy uwagę na nową ustawę o Żandarmerii Wojskowej, której daje się niespotykane uprawnienia. Przecież to jest jakaś histeria. W armii mamy już więcej podsłuchujących niż podsłuchiwanych. Niestety, nie ma to nic wspólnego z jakimś wieloletnim planem reformy armii. To wyłącznie chaotyczne działanie nieodpowiednich osób.
Gen. Waldemar Skrzypczak
Generał broni, były dowódca wojsk lądowych