Miała wysokie kwalifikacje
Zdjęcia asystentki Donalda Tuska lotem błyskawicy obiegły polski internet. Po ujawnieniu informacji przez TV Republika, rozgorzała dyskusja o nazbyt, zdaniem niektórych, wyzywających pozach, o zawodowej przeszłości, czy o ukraińskim obywatelstwie kobiety. Zdaniem szefa KPRM Jana Grabca pojawiły się wręcz obrzydliwe sugestie i nagonka. - Panią Krystynę zatrudniliśmy w biurze krajowym PO przed dwoma laty. Szukaliśmy kilku osób na niższe sekretarskie stanowiska. Ma polskie pochodzenie i wysokie kwalifikacje, jest magistrem ekonomii i pracowała w bankach. Po przeprowadzce do Polski pracowała poniżej swoich kwalifikacji w salonie kosmetycznym, a to raczej typowe dla osób które starają się zacząć karierę w nowym kraju. – tłumaczy Grabiec. A na stronie salonu znajdujemy nieaktualna już informację o Kristinie. - Specjalizuje się w technikach stylizacji i upiększania okolicy oka i brwi – czytamy w opisie.
Do PO trafiła przez przypadek
Udało nam się też skontaktować z jedną z koleżanek kobiety. - Do PO trafiła przez przypadek. Znajoma osoba wiedziała, że szukają tam ludzi i poleciła Kristinę. Zawsze dobrze się z nią współpracowało – słyszymy. Grabiec dodaje, że Voronowska po dwóch latach awansowała na stanowisko specjalisty, a w kwietniu tego roku trafiła do biura poselskiego premiera. - Pracuje w nim na umowę zlecenie. Odpowiada za kontakt z interesantami, odpisywanie na maile itp. - mówi polityk. Szefa KPRM zapytaliśmy jeszcze o to, czy Ukrainką interesowały się służby specjalne. - Została zweryfikowana przez służby. Takiej procedurze sprawdzającej podlegają osoby, które współpracują z premierem - mówi nam minister i jeden z najbliższych współpracowników Donalda Tuska.