Sobotnie blokowanie stacji benzynowych utrudni życie wszystkim, nikomu nie pomoże. No może Putinowi.
W drugiej połowie ubiegłego stulecia amerykańscy pacyfiści protestowali przeciwko zbrojeniom. Oczywiście w swoim kraju. Szczególnie istotny był dla nich postulat rozbrojenia atomowego. Oczywiście realizacja tych pomysłów sprawiłaby, że natychmiast zaczęłaby się wojna, a potem Związek Radziecki zajął to co zostało z USA. Dlaczego, skoro to było oczywiste, pacyfiści robili, jak robili? Często podkreśla się inspirację sowieckich służb, agenturę i tym podobne. To też prawda, ale jest też ona taka, że znakomita większość zaangażowanych w ruch pacyfistyczny wówczas osób robiła to nawet nie z żadnej „świętej naiwności”, a z głupoty, która – jak pisał niemiecki poeta von Logau – gdyby ból sprawiała, krzyk rozniósłby się po wszystkich domach. Obserwując zapowiedzi protestów paliwowych, które mają odbyć się w sobotę na stacjach Orlenu mam wrażenie, że mamy powtórkę z rozrywki.
Jak tłumaczą protestujący, zamierzają w ten sposób walczyć z drożyzną paliwową. W związku z tym będą stawiać samochody przy dystrybutorach, tankować za kilka złotych, a potem iść na stację i kupować kawę i blokować innych. Niestety, a szkoda, nie tłumaczą, co ma dać ich protest. Czy przekonają tym tak panów Obajtka, Morawieckiego i Kaczyńskiego, że benzyna w Polsce jest za droga, iż ci przeproszą Władimira Putina, odetną się od Ukrainy, wygnają uchodźców, wystąpią z NATO i UE i jeszcze zaproszą do Legnicy na nowo wojska rosyjskie? Wtedy na pewno dostaniemy tanią ropę i stanieje, ale wydaje się to mało prawdopodobne.