"Super Express": - Wraz z grupą historyków niemieckich i polskich podpisał pan oświadczenie krytykujące uchwałę Bundestagu, uznającą rolę Karty niemieckich wypędzonych. Co to za dokument?
Prof. Piotr Madajczyk: - Jest to dokument podpisany w 1950 roku przez organizacje zrzeszające niemieckich wypędzonych. Ich przedstawiciele zadeklarowali w nim, jak chcą odnaleźć się w powojennych Niemczech i próbują się w jakiś sposób odnieść do niedawno zakończonej wojny. Robią to jednak w sposób, nazwijmy to, niedoskonały.
- Oświadczenie nazywa te niedoskonałości wręcz fałszerstwami.
- Trudno powiedzieć, czy są to fałszerstwa celowe, czy po prostu osoby uwikłane swoimi życiorysami w historię III Rzeszy nie potrafią się rozliczyć z własną przeszłością i zaangażowaniem w system. Wielkie kontrowersje budzi to, że Karta odziera dramat wypędzonych z kontekstu historycznego, na co wskazujemy w oświadczeniu. Zresztą jej twórcami nie byli zwykli obywatele, którzy mogliby odwołać się do swojej niewiedzy o zbrodniach nazizmu. Byli wśród nich m.in. oficerowie SS, którzy musieli sobie zdawać sprawę z polityki hitlerowskich Niemiec.
- Mimo to o Karcie pozytywnie wypowiadali się czołowi politycy niemieccy - kanclerze Schröder i Merkel, były prezydent Johannes Rau. Z czego wynika ich entuzjazm do tego dokumentu? Z niewiedzy?
- W Karcie pada jedno określenie, do którego można się odnieść pozytywnie. Co prawda w dwuznacznej formie, ale pada tam stwierdzenie, że wypędzeni wyrzekają się zemsty. Oczywiście słusznie zauważa się, że do żadnej zemsty nie mają oni prawa, ale równocześnie z punktu widzenia polityki niemieckiej była to istotna deklaracja. Pamiętajmy, że po I wojnie światowej powszechnie uważano, że zemsta jest rzeczą najważniejszą. Dokąd takie myślenie doprowadziło, przekonaliśmy się 1 września 1939 roku.
- Karta funkcjonowała już w historiografii niemieckiej, czy dopiero teraz sobie o niej przypomniano?
- Z jednej strony mamy związki wypędzonych, które od początku powstania Karty uznają ją za symbol pojednania, rozliczenia z historią i rozpoczęcia nowego jej etapu. Są też środowiska polityczne niezwiązane z ziomkostwami, które pozytywnie się do niej odnoszą.
- Lista nazwisk historyków niemieckich pod oświadczeniem pokazuje, że środowisko naukowe ma jednoznaczny stosunek do Karty.
- Oceny bywają różne. Większość opracowań odnosi się jednak do niej krytycznie i wysuwa zarzuty, na które i my zwróciliśmy uwagę. Naukowcy najczęściej się ze sobą zgadzają. W Niemczech panuje jednak powszechne przekonanie, że Karta to istotny krok w tworzeniu zjednoczonej Europy.
- W czasie debaty w Bundestagu opozycja podważała tezy koalicji, że Karta miała istotny wpływ na pojednanie z Polską i Czechami. Ich zdaniem dokonało się to bardziej dzięki listowi biskupów polskich do niemieckich kolegów, w którym pada słynne "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie".
- To jest właśnie najdziwniejsze. Każdy kto zajmuje się stosunkami polsko-niemieckimi czy czesko-niemieckimi dobrze wie, że Karta takiej roli nie odegrała. Wprost przeciwnie - albo była niezauważana, albo odbierana negatywnie. Słusznie wskazuje się na wspomniany przez pana list polskich biskupów, bo tak naprawdę to on otworzył drogę do pojednania.
- Uchwała Bundestagu to zwykła walka o głosy czy kolejny krok ku przewartościowaniu historii XX w. przez Niemców?
- Sądzę, że część polityków potraktowała tę uchwałę jako okazję do zmiany historycznej optyki i pamięci o wydarzeniach II wojny światowej. Dla tych bardziej liczących się polityków było to raczej taktyczne zagranie. Mam jednak nadzieję, że kiedy zobaczą z jak negatywnym oddźwiękiem spotkała się ta uchwała, po prostu się z niej wycofają. Proponuję, żebyśmy uznali całe to zamieszanie za wypadek przy pracy i wróćmy do konstruktywnej rozmowy na temat wspólnej historii.
Prof. Piotr Madajczyk
Historyk, Instytut Studiów Politycznych PAN