Leszek Miller: Miejsce przy stole

2011-12-21 3:00

Za kilka dni zasiądziemy przy wigilijnym stole i jak nakazuje tradycja, zostawimy wolne miejsce dla niespodziewanego gościa. Żaden z polskich historyków obyczajów nie pisze, skąd pochodzi ten zwyczaj nakazujący otworzyć drzwi swojego domu każdemu, kto w ów wieczór w nie zastuka. Rzadko pewnie dzisiaj ktoś się na to odważy, sądzę jednak, że ów zwyczaj nabiera dzisiaj wymiaru bardziej symbolicznego. Przypomina, by otworzyć swoje serce i wrażliwość dla innych.

Świąteczny nastrój, tak mocno otaczający nas już od wielu dni reklamami, wystawami sklepów i familijnymi filmami pokazującymi bajki pod jarzącą się przyjaźnie choinką, tworzy swoistą barierę, od której odbijają się troski i zmartwienia. Nawet jeśli nie będzie dwunastu potraw, to coś na wigilijnym stole się znajdzie, nawet jeśli nie stanie w kącie jodła, to będzie choćby kilka pachnących świerkowych gałązek. I jeszcze organizowana przez wiele środowisk i samorządy kolacja dla biednych i samotnych, namiastka rodziny i świątecznego bycia pośród bliskich.

Nie piszę o tym, by popsuć atmosferę radosnego oczekiwania i zmusić do myślenia o rzeczach, które wielu z nas nie dotyczą, choć na co dzień jesteśmy świadomi, jak wiele nędzy i nieszczęścia jest wokół. Czasami o tym myślimy z lękiem, bojąc się, by podobny los nie spotkał naszej rodziny, bliskich i znajomych.

Mówiłem o tym podczas debaty sejmowej nad budżetem na przyszły rok, usiłując dotrzeć do rządzących z prostą prawdą - zasobność społeczeństwa jest wynikiem pracy, której nie zastąpią zasiłki. Tymczasem budżet państwa na 2012 rok nie jest wsparciem dla gospodarki, nie stwarza nadziei na nowe miejsca pracy, na rozwój. Jest zestawieniem finansowych instrumentów, jakie ma zamiar zastosować państwo, ale bynajmniej nie w celu wspierania gospodarki - zupełnie jakby minister finansów niewiele sobie robił z faktu istnienia ministra gospodarki. Ale przede wszystkim władza tak jakby nie zauważa niepokojącego zjawiska, narastającego od kilku lat: zmniejsza się liczba ofert pracy, zwiększa liczba absolwentów, szczególnie szkół wyż-szych. Zamiast przedstawić propozycję przeciwdziałania bezrobociu, rząd zamraża fundusze na aktywne formy walki z brakiem pracy, na staże dla młodych, nie zachęca pakietem ulg przedsiębiorców, by zatrudniali absolwentów, lecz wręcz przeciwnie - chce zwiększyć składkę rentową i płacę minimalną, a więc koszty pracy, co wywoła raczej negatywną reakcję pracodawców.

Rząd premiera Tuska lubi przywoływać przykłady państw unijnych i chwalić się, kiedy jakieś wskaźniki są w Polsce porównywalne, a nawet lepsze. Ale milczy na przykład o tym, iż na walkę z bezrobociem w naszym kraju wydaje się trzynaście razy mniej niż średnio w dawnej unijnej piętnastce.

Akcje filantropijne, bale charytatywne, fundacje i stowarzyszenia zbierające pieniądze na szczytne cele są wsparciem dla państwa. I jedynie wsparciem. Nie mogą go zastąpić ani w dziedzinie wspomagania tych, którzy niezbyt sobie radzą z życiem, ani w tworzeniu szans dla tych, którzy są przekonani, że potrafią je wykorzystać.

Nie można zabierać jednocześnie i ryb, i wędek. Rozsądnie działające państwo pilnuje, by proporcje między nimi były właściwe.

A w wigilijny wieczór, jeśli nikt nie zastuka do naszych drzwi, zamiast nich otwórzmy serca