Joachim Brudziński: Ułomna demokracja

2014-12-15 3:11

Joachim Brudziński w rozmowie z Super Expressem na temat marszu PiS, zorganizowanego 13 grudnia w Warszawie:

„Super Express”: – Gratuluję wielkiego sukcesu – zorganizowania marszu w obronie demokracji w warunkach reżimu demokratycznego, w którym nikt nie przeszkadza organizować demonstracji pod hasłami, które organizator uzna za słuszne. Nie udowodniliście, że z naszą demokracją jest wszystko w porządku?

Joachim Brudziński: – Odwołam się do pańskiej rzetelności dziennikarskiej i skieruję pana do tych wszystkich, którzy przez ostatnie dni i tygodnie odmawiali nam prawa do tej demonstracji. Pamięta pan przecież, ile było głosów, że czymś haniebnym i niegodnym jest sytuacja, w której legalnie funkcjonująca partia ma zamiar zorganizować demonstrację.

– To, że ktoś tak mówi, nie oznacza, że ten ktoś wykorzysta państwo, żeby wam czegokolwiek zabronić. Inna sprawa, że z takimi głosami też się na naszych łamach rozliczamy.

– PiS faktycznie uważa, że polska demokracja jest zagrożona, przede wszystkim jeśli chodzi o możliwość przeprowadzenia uczciwych wyborów. Jeżeli już po tej kompromitacji, jaką były wybory samorządowe, większość rządowa odrzuciła bez jakiejkolwiek refleksji pracę nad zmianą Kodeksu wyborczego na zasadzie „mamy większość w Sejmie, możecie nam nagwizdać”, to wiemy, że ta władza cofnie się tylko pod naporem społecznym.

– Na marszu wprost padały hasła o fałszerstwie wyborczym, ale jakoś nadal nie widać dowodów, które by wskazywały, że do niego doszło. Mamy więc do czynienia z propagandą partyjną, a nie opisem rzeczywistości?

– Jeżeli pan nazywa propagandą partyjną 2 mln nieważnych głosów, 1,5 tys. protestów wyborczych i postawy niektórych sędziów, jak tego w warszawskim sądzie okręgowym, który od wnioskodawców protestu wyborczego zażądał 3,5 tys. skserowanych protokołów z komisji wyborczych, to faktycznie żyjemy w odmiennych rzeczywistościach.

– Głosów nieważnych w poprzednich wyborach samorządowych też było mnóstwo i nikt wtedy o fałszerstwach wyborczych nie mówił...

– Mamy jednak tendencję wzrostową, jeśli chodzi o głosy nieważne, a z ust rządzących cały czas słyszymy, że nic się nie stało. Gdyby było tak dobrze, jak pan mówi, to na żaden apel i propagandę partyjną nie odpowiedziałoby tyle osób, ile pojawiło się w sobotę na ulicach Warszawy, żeby wziąć udział w naszym marszu.

– Sam pan wie, że macie elektorat, który wierzy we wszystkie wasze diagnozy. Ufa wam i –  cokolwiek byście mówili – przyjdzie i was wesprze.

– Imponujące jest to, że aż tylu ludzi dostrzega nieprawidłowości, które występują w naszym kraju. Możemy zaklinać rzeczywistość, że polska demokracja ma się znakomicie. Jednak naszym zdaniem państwo polskie jest dziś dysfunkcyjne. Obecna władza odmawia legalnie działającej partii politycznej możliwości przejęcia władzy.

– Wszyscy wiemy, jak odmawia się opozycji prawa do przejęcia władzy i jakimi robi się to metodami na Białorusi i w Rosji. Trudno te kraje porównać z Polską.

– Nie mówię, że nie ma w Polsce demokracji. Twierdzę jedynie, że nasza demokracja jest po prostu ułomna i zagrożona. Dlatego musimy o nią dbać. Nasz marsz był wyrazem tej troski.

– Ile tak naprawdę was było?

– Według nieoficjalnych informacji od służb porządkowych było nas od 60 do 80 tys. Była to więc jedna z największych, jeśli nie największa demonstracja po 1989 roku.

– Czemu policja tych danych nie podała?

– Nie wiem. Wolę, żeby oficjalnie nic nie mówili, niż oficjalnie zakłamywali liczbę uczestników.

– Premier Kopacz, komentując sytuację, miała jakoby zasugerować, że prezes PiS podpisał w stanie wojennym lojalkę i tym razem nic nie będzie musiał podpisywać. Jak pan te słowa odbiera?

– Ewa Kopacz używa retoryki Urbana i argumentów z szafy Lesiaka. Maska, którą nałożyła po objęciu stanowiska premiera – osoby łagodnej i koncyliacyjnej – właśnie opadła. Dzięki tym słowom zobaczyliśmy, kim jest naprawdę. Sięga po fałszywki rodem ze stanu wojennego. Jeśli jednak myślała, że damy się sprowokować, to się grubo pomyliła.