"Super Express": - Firmy budujące drogi i autostrady chcą dopłat do kontraktów, które podpisały z państwem. Dziennik "Rzeczpospolita" informuje, że żądają dopłat na ponad 2,7 mld zł. Przez lata był pan prezesem Najwyższej Izby Kontroli. Czy z tamtej perspektywy też było widać proceder zaniżania ofert w przetargach, by później wydoić z państwa dużo więcej?
Janusz Wojciechowski: - Niestety, jest to stara i sprawdzona metoda w kontaktach z państwem, przy przetargach. Eliminowanie konkurencji poprzez zaniżanie propozycji do granic możliwości i wystąpienie w trakcie realizacji o dopłatę przy bazowaniu już na realnych bądź zawyżonych kosztach. Z tym, że takie działanie jest możliwe tylko wtedy, gdy istnieje jakieś ciche porozumienie między inwestorem, a więc państwem, a firmą, która takie żądania wysuwa. W innym przypadku nie byłoby tolerowania takich praktyk.
- Ma pan wrażenie, że to jest tolerowane?
- Nie jest to pierwszy przypadek z drogami i autostradami. Pamiętam raport NIK sprzed dwóch, trzech lat. Zwracano wtedy uwagę na to, że w 2008 r. podpisywano takie aneksy, które drastycznie podwyższyły koszty autostrad w Polsce. Z raportów NIK wynika, że ta metoda aneksowania wciąż się pojawia i świetnie się sprawdza.
- To szczególny problem dróg i autostrad czy w innych przetargach bywa ponownie?
- Niestety jest to dość powszechne. Z czasów mojej pracy w NIK pamiętam głośny przetarg na komputeryzację ZUS, który był przesuwany, zmieniany. Firma jako wykonawca mogła później stawiać swoje warunki.
- Skoro w opinii ekspertów ceny na przetargach bywają zaniżane o 50-60 proc., to dlaczego urzędnicy zgadzają się na taki fałsz i niemal pewne koszty w przyszłości?
- Nie ma systemu, który eliminowałby takich cwaniaków z przetargów. Nie ma go jednak nie dlatego, że nie da się go stworzyć. Najwyższa Izba Kontroli wielokrotnie sugerowała stosowne zmiany, ale z NIK jest trochę jak z lekarzem. NIK diagnozuje chorobę, wypisuje receptę, ale leczyć musi się chcieć pacjent, czyli w tym wypadku państwo bądź samorządy. Na poziomie samorządów, w gminach jest to zresztą jeszcze większy problem.
- Część uzasadnień, które mają być powodem dopłat do dróg i autostrad, jest co najmniej dziwna. Wojna w Libii, niekorzystna prognoza pogody ze stacji na Kasprowym Wierchu czy... wykonanie prac zgodnie z planem. Samorządy bądź państwo rzeczywiście są skłonne uznać takie wnioski?
- Niestety bywa, że uznają. Bywało też tak, że strona rządowa bądź samorządowa podkłada się, dając pretekst do wysuwania takich żądań, nawet z dziwnymi uzasadnieniami. Zmiany zasad reformy emerytalnej i reformy w ZUS wprowadzano tak często i w taki sposób, że można było się domyślać, że miały być tylko pretekstem do zmiany kontraktu.
- Rozumiem, że zmieniano umyślnie?
- Obawiam się niestety, że tego typu przetargi i aneksy w dużej mierze są wynikiem nie bałaganu czy niemocy, lecz świadomej działalności. Robi się mętną wodę, żeby łatwiej w niej łowić ryby. Ułatwia to stosunkowo słaba kontrola. Kontrola NIK jest jedyną kontrolą np. w samorządach. Jedyną na 40-milionowy kraj. Poczucie bezkarności jest zatem dość duże. Widzimy tylko wierzchołek góry lodowej, a wiele oszustw pozostaje nietkniętych.
Janusz Wojciechowski
Były prezes NIK, były prezes PSL, europoseł PiS