Mateusz Morawiecki 30 czerwca po szczycie Sojuszu Północnoatlantyckiego w Brukseli zwrócił się do "całego NATO o (poparcie) wzięcia udziału (Polski) w programie Nuclear Sharing". Stało się to już po tym, jak Aleksander Łukaszenko poinformował, że rosyjskie pociski jądrowe zaczęły przybywać na tereny Białorusi. W rozmowie z rosyjską propagandystką Olgą Skabiejewą prezydent Białorusi z dumą deklarował, że moc broni, która dotarła już do jego kraju, jest trzy razy większa niż pocisków, które spadły w 1945 roku na Hiroszimę i Nagasaki. Jak przekonywał białoruski dyktator, będą one rzekomo w stanie w jednej chwili pozbawić życia aż milion osób!
Zobacz więcej: Broń jądrowa już na Białorusi?! Łukaszenka z dumą oznajmia, że w jednej chwili mogą zabić milion osób!
Apel polskiego premiera wywołał szalenie niezdrowe reakcje w Moskwie. Wiceprzewodniczący Komitetu Obrony Dumy Państwowej Jurij Szwytkin w radiu Goworit Moskwa potępił "takie działania" i zagroził, że według niego mogą one doprowadzić do poważnego konfliktu. Rosyjski polityk w ogóle nie gryzł się w język, grożąc zarówno Polsce, jak i całemu światu. - Oczekiwanie Polski jest dość realistyczne. W łagodnym scenariuszu może to po prostu uruchomić spiralę napięć. Gorszy scenariusz to trzecia wojna światowa z użyciem broni nuklearne - grzmiał Szwytkin.
Dodał przy tym, że państwa NATO czynią coraz więcej takich kroków i podniesionym głosem tłumaczył, że nie zdają sobie sprawy, że po ewentualnym konflikcie nie będzie zwycięzców i przegranych. - Jeśli myślą, że Rosja to potęga nuklearna, a my trzymamy broń, żeby podziwiać ją jak eksponat, to są w wielkim błędzie - ostrzegł.