"Jesteśmy dziś tutaj nie tylko, aby opłakiwać i wspominać, ale też po to, aby ogłosić i przysiąc, że nigdy, przenigdy nie pozwolimy, aby historia się powtórzyła" - powiedziała Tova Friedman podczas oficjalnej ceremonii obchodów rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz. Friedman jako dziecko była więziona w getcie w Tomaszowie Mazowieckim, obozie pracy w Starachowicach, a potem w KL Auschwitz II-Birkenau. "Chcę się z państwem podzielić kilkoma moimi wspomnieniami, bo wiem, że większość z nas, ocalałych, wciąż zmaga się ze swoimi. Miałam zaledwie sześć i pół roku, kiedy wyzwolono mnie z obozu w Auschwitz, ale moje wspomnienia są żywe. Jako zaledwie 5-latka ze swojej kryjówki w obozie w Starachowicach obserwowałam, jak moi mali przyjaciele są wyłapywani i zawożeni na śmierć. Pamiętam rozdzierające serce krzyki ich rodziców, które trafiały w próżnię. I kiedy wszystkie te dzieci zniknęły, zaczęłam się zastanawiać, czy jestem jedynym dzieckiem żydowskim, jakie zostało na świecie. Niedługo później załadowano nas do wagonów bydlęcych. Oddzielano mężczyzn od kobiet. Wtedy pierwszy raz widziałam, że mój ojciec płacze. Bo do tej pory, niezależnie od okoliczności, zawsze byliśmy razem w trójkę, byliśmy rodziną. Ale wtedy ojca wysłano do Dachau, a ja z matką trafiłam tutaj".
Tova Friedman: "Pamiętam krzyki zdesperowanych kobiet i ich modlitwy"
"Pamiętam gorąco, głód, pragnienie, przerażenie, trzymałam mocno rękę matki w ciemnym wagonie bydlęcym, a trwało to godziny, pamiętam krzyki zdesperowanych kobiet i ich modlitwy. To prześladuje mnie do dziś dnia. W końcu dotarliśmy do Auschwitz w ponurą niedzielę, niebo zasłonięte było dymem, w powietrzu unosił się okropny smród, a przede mną maszerowały rzędy nagich kobiet. Pamiętam dokładnie jak bardzo bałam się owczarków niemieckich, które obwąchiwały kobiety i dzieci. »Szukają chorób« - powiedziała matka. Wskazała tylko na dym, nie musiała kończyć. Wiedziałam, nawet mając 5 lat, wiedziałam, co to oznacza, wszyscy wiedzieliśmy.
"Dzieci szły drżąc i płacząc prosto do komory gazowej"
"Pamiętam, jak kiedyś byłam bita przez strażnika, bo nie byłam w stanie spokojnie ustać w czasie długiego apelu. Spojrzałam wtedy na oczy matki i w milczeniu jej oczy mnie błagały »nie płacz«. Pomyślałam wówczas, że nigdy nie dam im poznać, jak bardzo mnie krzywdzą. W pewien lodowaty dzień patrzyłam, jak małe dziewczynki z pobliskiego baraku płacząc i drżąc maszerują do komory gazowej i idą boso po śmierć. I po nich też został tylko popiół. »Czy mój barak będzie następny?« - zastanawiałam się. Myślałam, że wszyscy będziemy musieli umrzeć, że to już tak jest, że jeśli jest się żydowskim dzieckiem, to po prostu trzeba umrzeć. Wtedy byliśmy ofiarami w moralnej próżni, ale dziś wszyscy mamy obowiązek nie tylko pamiętać, ale także ostrzegać i uczyć ludzi, że z nienawiści rodzi się tylko więcej nienawiści, a z zabijania więcej zabijania".