"Super Express": - Tragiczne zderzenie dwóch pociągów wywołało pytania o stan polskich kolei...
Prof. Bogusław Liberadzki: - To jest piąty wypadek w ciągu ostatnich 18 miesięcy. Raz na pięć lat to może być wydarzenie losowe. Ale nie raz na 3 miesiące! Na stanowiska powołuje się ludzi bez kompetencji, byle posłusznych politycznie. Rząd zapomniał, że kolej ma być bezpieczna, a nie posłuszna politycznie. Teraz pośle się w świetle kamer prokuratora na dyżurnego ruchu. Na maszynistów już nie można, bo zginęli. Tymczasem ta tragedia i jej 16 ofiar to przedsmak, zapowiedź tego, co będzie w trakcie EURO 2012.
- W jakim sensie?
- To była modernizowana linia. Oba pociągi jechały już z przyzwoitą prędkością powyżej 90 km/h. W pociągach byli pasażerowie bodaj z 10 krajów. Wśród ofiar są Rosjanka, Amerykanka... Na EURO 2012 też tak będą podróżować? Trzeba sobie zdać sprawę, że nasz system kolejowy nie działa. Mamy gigantyczne problemy z infrastrukturą, zaniedbania z remontami i modernizacją.
- Ministerstwo Infrastruktury już pospieszyło z wyjaśnieniem, o którym pan mówił. Do tragedii doszło na zmodernizowanej linii.
- Doszło tam, gdzie jeden odcinek był już zmodernizowany, a drugi starej daty, z blokadą samoczynną. W Polsce remonty i naprawy wydłużają się poza jakiekolwiek normy. Trwają latami, przyzwyczajając kolejarzy do tego, że wyjątek jest regułą. Pociąg jadący po niewłaściwym torze przestał już dla nich być czymś alarmującym, bo to norma! To usypia ludzką czujność. Są pieniądze z Unii, więc nie można się tłumaczyć brakiem środków.
- Rząd puszcza oko do mediów, a część to podchwytuje, że PKP jest do bani i nie radzi sobie z wykorzystaniem tych środków.
- Kolej to sprawa państwa. Wykorzystano kilkadziesiąt milionów euro z kilku miliardów, które mogły do nas trafić. Rząd upierał się, żeby Komisja Europejska przesunęła pieniądze z kolei na drogi. Komisja mówiła, że tego nie zrobi i te pieniądze zapewne przepadną. Zarząd infrastruktury kolejowej funkcjonuje też jako spółka prawa handlowego...
- To błąd?
- Poważny mankament. Zarząd takiej spółki musi myśleć o zyskach i gdyby zaczął przywiązywać wagę głównie do bezpieczeństwa, zostałby oskarżony o działanie na szkodę spółki. Ma się troszczyć głównie o przychody. Problemem jest też to, że kurs każdego pociągu to przynajmniej pięć odrębnych firm. Jedną z nich jest np. jednoosobowa firma w postaci samozatrudnionego maszynisty. Na samozatrudnieniu nie obowiązują go sztywne reguły czasu pracy. Firmy mogą więc wymuszać, bo to jest tańsze, by pracował więcej i częściej, niż powinien. Jego zdolność do koncentracji spada, tak jak i bezpieczeństwo podróżnych.
- Prywatyzacja miała poprawić sytuację państwowego molocha i pracowników.
- Zarządy firm kolejowych podchodzą do prywatyzacji tak, że poprawiają na siłę wynik finansowy, żeby się lepiej sprzedać. Są więc oszczędności, na wszystkim, próby taniego działania. Do tego nie ma nadzoru państwowego, który powinien czuwać nad bezpieczeństwem i spójnością techniczną oraz uczciwym dostępem do sieci i infrastruktury.
- Dlaczego?
- Koleje to dziś wiele różnych spółek, jak Intercity, Cargo i inne. Zwrócił pan uwagę, że w pierwszych godzinach po tragedii nikt z tych spółek niczego nie wiedział? Ilu było pasażerów, jakie to były pociągi? To powinna wiedzieć spółka matka - PKP SA. Widział pan kogoś z PKP SA, kto tłumaczyłby się z tej tragedii?
- Nie kojarzę...
- I nie skojarzy pan. Widzieliśmy ministra infrastruktury, ekspertów. Nie ma prezesa PKP SA, bo on za nic nie odpowiada! I rzecz symboliczna - siedziba PKP jest w zlikwidowanym technikum kolejowym, które kształciło specjalistów do pracy na kolei. Dziś mamy lukę pokoleniową na kolei, co będzie coraz większym problemem.
Prof. Bogusław Liberadzki
Europoseł SLD, ekonomista, były minister transportu