Magdalena Biejat: Ludzie się rozczarowani tempem zmian. Nie dziwię się im
„Super Express”: - Stratuje pani w wyborach prezydenckich, w których wiadomo, że jako kandydatka Lewicy będzie pani walczyć raczej o odległe pozycje. Po co to sobie pani robi?
Magdalena Biejat: - Nie przywiązuję się do obecnych sondaży, bo przed nami cała kampania. W wyborach samorządowych, gdzie startowałam na prezydentkę Warszawy, widać było bardzo dobrze, jaka jest dynamika kampanii. Początkowo nikt nie dawał mi i całemu komitetowi Lewicy większych szans, a skończyłam z wynikiem 12 proc. dla mnie i kilkudziesięcioma radnymi w dzielnicach i Radzie Miasta.
- Warszawa to jednak przyjaźniejsze miejsce dla Lewicy niż cała reszta Polski.
- Przed nami sześć miesięcy kampanii i ten czas zamierzam spędzić z ludźmi, opowiadając im o naszym programie. Ten program to przede wszystkim bezpieczeństwo codziennych spraw. To stawianie człowieka w centrum polityki, bo zbyt długo politycy zajmują się sobą. Dziś najważniejsze jest to, by każdy Polak i Polka mieli za co żyć, miał dach nad głową, nie musiał oddawać połowy pensji na spłatę kredytu za mieszkanie – jeśli w ogóle ma zdolność, by go zaciągnąć; żeby miał gdzie pójść do lekarza lub wysłać dziecko do żłobka.
- I jakim cudem ośrodek prezydencki może to wszystko zapewnić, skoro to wszystko rzeczy, za które odpowiada w Polsce rząd? Może ma pani jakąś cudowną receptę, której nie znają inni?
- Oczywiście, głowa państwa ma pewne narzędzia i jest nim chociażby prezydencka inicjatywa ustawodawcza. Już zapowiedziałam, że chcę ja wykorzystać m.in. do zaproponowania projektu ograniczającego wysokość marż banków na kredytach hipotecznych. Banki bogacą się dziś bowiem naszym kosztem w sposób absurdalny, pobierając właśnie zawyżone marże od tych kredytów. Dziś, ktoś, kto płaci ratę kredytu w wysokości 4000 zł, oddaje 3000 zł bankowi, a nie na spłatę tego kredytu. Z tym musimy skończyć.
- Czyli zasypałaby pani parlament ustawami?
- Prezydent bierze też udział w debacie politycznej i uważam, że powinien to robić częściej niż Andrzej Duda. On uaktywnia się tylko wtedy, kiedy coś zagraża pozycji środowiska politycznego, z którego się wywodzi. Głowa państwa ma możliwość występowania przed Sejmem, Senatem, Zgromadzeniem Narodowym, może zabierać głos w czasie procesu legislacyjnego. Nie powinniśmy czekać, co prezydent zrobi, jak to się dzieje teraz np. w przypadku wolnej Wigilii. Czy podpisze, czy nie. Mam nadzieję, że tak. Polacy powinni już dzisiaj wiedzieć, że to ostatnia pracująca Wigilia w ich życiu.
- Pani w tej kampanii jest po to, żeby reklamować Lewicę? Wasze ugrupowanie jest w dołku i to być może ostatnia szansa, żeby odróżnić się jako siła polityczna, zanim ludzie o was zapomną?
- Oczywiście, każda kampania jest okazją, żeby przypomnieć i opowiedzieć nasz program wyborcom. I o tym ta kampania też będzie, bo będzie kampanią lewicowej kandydatki. Nie jest też, jak sądzę, łatwo o nas zapomnieć, bo udaje się nam w koalicji zawalczyć z sukcesem o ważne dla Polek i Polaków sprawy, jak dłuższe urlopy dla rodziców wcześniaków.
- Nie boi się pani, że koniunktura dla Lewicy jest taka, że może pani powtórzyć wielkie sukcesy Magdaleny Ogórek z 2015 r. i Roberta Biedronia, gdzie ledwie udało się przebić imponujące 2 proc. poparcia? Dziś za głównego lewicowca wyścigu prezydenckiego robi jednak Rafał Trzaskowski i będzie odbierał pani polityczny tlen.
- Jestem gotowa do bardzo ciężkiej pracy i zdaję sobie sprawę, że ta kampania tej ciężkiej pracy będzie wymagać. To, co różni mnie od wszystkich innych kandydatów, to fakt, że wywodzę się ze środowiska społeczników i od czasów studenckich pracowałam z ludźmi i dla ludzi. Ja nie muszę robić ustawek, nie muszę się dokształcać w kwestiach społecznych. Ja w te sprawy po prostu wierzę i po to jestem w polityce, żeby o interesy zwykłych Polaków walczyć.
- A może widzi pani nadzieję w tym, że Rafał Trzaskowski będzie musiał uwodzić także elektorat prawicowy, w tym konfederacki, i nagle okaże się konserwatystą, co otworzy pani pewne możliwości?
- Uważam, że najważniejszym zadaniem dla kandydatów strony demokratycznej jest przekonanie jak największej liczby ludzi, by zechcieli do wyborów pójść i oddać głos na demokratycznych kandydatów. Mam nadzieję przekonać jak najwięcej wyborców do moich poglądów.
- Lewicowy elektorat ucieka albo do KO, albo ucieka z polityki w ogóle. W 2023 r. dużą siłą Lewicy były młode kobiety, które, jak wskazują badania, się zdemobilizowały, bo zawiodły się waszym rządem. Cenę za brak legalnej aborcji czy związków partnerskich płaci Lewica i być może w wyborach prezydenckich będziecie ją płacić jeszcze bardziej.
- W ogóle młodzi ludzie są rozczarowani polityką i po tej wielkiej mobilizacji w październiku 2023 r. oczekiwali więcej od nowego rządu. I trudno temu rozczarowaniu się dziwić. Niektóre reformy idą zbyt wolno, inne utknęły w martwym punkcie, jak choćby zmiany dotyczące aborcji. Chociaż, jako klub Lewicy, cały czas w tym temacie działamy. To wielkie zadanie, by przekonać tych rozczarowanych, by jakiemuś politykowi znowu zaufali. Będę o to zabiegała.
- Pani się w tej roli widzi?
- Chcę im pokazać, że można rozwiązywać ich problemy, różnego rodzaju. Bo przecież ważne są nie tylko kwestie dotyczące prawa do przerywania ciąży. Wiemy, że ich sytuacja na rynku pracy nie jest łatwa. Młode kobiety mają utrudniony dostęp do świadczeń zdrowotnych i musimy zająć się ich szeroko rozumianym zdrowiem. To duże zaniedbanie naszego państwa, że szczególnie w mniejszych ośrodkach z dostępem choćby do ginekologa jest ogromny problem. Starsze kobiety mają problem z opieką w czasie menopauzy. Tym trzeba się koniecznie zająć i o to w tej kampanii chcę między innymi walczyć. Kobiety mają we mnie sojuszniczkę.
- Wiele wskazuje na to, że nie będzie pani jedyną lewicową kandydatką. Partia Razem zamierza najwyraźniej wystawić kogoś do tego wyścigu. Skromne poparcie dla lewicy rozdrobni się jeszcze bardziej?
- Oczywiście, każdy ma prawo wystawiać swojego kandydata zgodnie ze swoją wolą i decyzją. Ja jestem otwarta na rozmowy ze wszystkimi, by zechcieli poprzeć moją kandydaturę. Pragnę przypomnieć, że zdecydowałam się pozostać w klubie Lewicy także dlatego, że uważam, iż nikogo podziały na lewicy nie wzmocnią. Lewicowi politycy powinni ze sobą współpracować. Wiadomo, że nie zawsze ta współpraca układa się różowo, ale chodzi o to, by zrealizować jak najwięcej naszych postulatów. Odbywałam już pierwsze rozmowy ze różnymi środowiskami lewicowymi nt. poparcia dla mojej kandydatury. Mam nadzieję, że jak najwięcej z nich będzie chciało ze mną współpracować.
- Swoich ambicji prezydenckich nie ukrywała Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, która długo wydawała się faworytką, jeśli chodzi o reprezentowanie Lewicy w tych wyborach. To, że to pani jest kandydatką wprowadziło dużo złej krwi w relacjach z nią?
- Żadnej złej krwi nie ma między nami. Mam pełne wsparcie Agnieszki Dziemianowicz-Bąk, Katarzyny Kotuli i całego klubu Lewicy i jestem im za to wszystko bardzo wdzięczna.
- Klub Lewicy jednoczy się nie tylko wokół pani kandydatury, ale także w obronie mającego coraz więcej problemów ministra nauki Dariusza Wieczorka. Donald Tusk oczekuje jego dymisji, pani koledzy mówią, że na dymisję nie zasłużył. Pani też uważa, że powinien zostać?
- Niech to będzie jasne: minister Wieczorek popełnił poważny błąd. Pod żadnym pozorem nie powinien był ujawniać danych działaczki związkowej, która chciała pozostać anonimowa. W tym tygodniu odpowiednie ciała partii i klubu parlamentarnego spotkają się, aby porozmawiać i podjąć decyzje. To ważne, aby do takich błędów nie dochodziło w przyszłości.
Rozmawiał Tomasz Walczak