Minister edukacji nie może być funkcjonariuszem partii

2008-06-26 4:09

"Super Express": - Jaki to był rok dla polskiej szkoły?

Aleksander Nalaskowski: - Dość nijaki. Nie dał żadnej zmiany, przyniósł za to opóźnioną dyskusję nad egzaminem maturalnym i gimnazjalnym, nad tzw. kluczem formułowania testów. To dyskusja opóźniona o jakieś 5-10 lat.

- Tak fatalnych wyników egzaminów w podstawówkach i gimnazjach jeszcze nie było. Dlaczego?

- Oceny są złe, bo wielu uczniów nie uczy się w ogóle w domu. "Co było w szkole?" - pytają rodzice. "Nic" - odpowiada gimnazjalista i koniec rozmowy. Rodzice powinni wypytywać, rozmawiać, żyć szkołą swojego syna. Jak nic nie było, to nic nie jest zadane. A przecież program liceum i gimnazjum to programy dla średnio zdolnego szympansa. Największym problemem polskiej szkoły jest zatem nieuctwo. Teraz uczniów zajmuje komputer, traktowany nie jako pomoc naukowa, ale jako zabawka.

- Zgadza się pan z minister Katarzyną Hall (zdj.), że obecna szkoła opiera się na złych podstawach programowych i dlatego uczy powierzchownie?

- Zła - co to znaczy? Zła kolejność, zła merytorycznie, złe lektury. To zdanie oderwane od znaczeń. Z tego nic nie wynika.

- A co wynika z urzędowania minister Hall?

- Nic. Po pierwsze, minister edukacji powinien być suwerenem, a nie reprezentantem partii politycznej. Należy wyciągnąć go z targów partyjnych i wyborczych, on ma swoją robotę do wykonania. Poza tym edukacja wymaga stałości i ciągłości. Decyzje ministra obowiązują od wyborów do wyborów. To nie jest dobra perspektywa budowania szkoły. Minister jest matematyczką, jej zastępca, prof. Marciniak, wieloletnim szefem olimpiad matematycznych. I co z tego? Na maturze puścili babola i jeszcze próbowali bezpodstawnie oskarżyć o ten błąd Giertycha. Jeżeli pani minister Hall nie przeczytała z ciekawości testu matematycznego, to o czymś to świadczy.

- A może dla polskiej szkoły nie jest ważne, kto jest ministrem?

- Bardzo ważne, ale nie mamy szczęścia do charyzmatycznych ministrów. Minister nie musi się na wszystkim znać, ale musi być człowiekiem odważnym, który weźmie na swoje barki ważne zmiany, np. w liceach. Pytanie: czy liceum ma pozostać małą akademią, ostatnim spotkaniem ze szkołą, gdzie uczyli wszystkiego, czy kursem przygotowawczym na studia, jak chce tego obecna władza. Liceum jako akademia daje nam światłych obywateli, a liceum nowoczesne daje nam kandydatów na studia. A to wielka różnica.

- W Polsce mamy rekordową liczbę studentów...

- To dobrze, że ludzie studiują, ale wiadomo, że są gorsze i lepsze uczelnie. Nic nie umiem, ale jestem magistrem. Martwię się, bo uważam, że liceum idzie właśnie w tym kierunku. Musi zacząć się selekcja dyplomów - tak jak w USA, gdzie część nadaje się tylko do przypięcia na słomiankę.

- Jaka jest polska szkoła?

- Mimo fatalnych decyzji ministra Giertycha, a wcześniej Łybackiej, jest organizmem dość odpornym na popsucie. Trochę tak jak Kościół, bo jest stara. Zdarza się, że głupie zarządzenia są bojkotowane. Nie ma skostniałej dyscypliny urzędniczej, bo tak naprawdę prawdziwymi ministrami edukacji są dyrektorzy szkół. Większość z nich to osoby odpowiedzialne, które teraz zaczynają remonty, bo już znaleźli sponsorów... Zależy im. Polska szkoła stoi dyrektorem, którego władza powinna być coraz większa.

- A uczniowie. Kiedy szkoła zacznie ich ciekawić?

- Szkoła z zasady nie może być interesująca i trzeba raz na zawsze przestać podlizywać się uczniom. Szkoła jest misją, ale też obowiązkiem dla dzieci. Stopnie to zapłata za pracę i nikt nie powinien robić łaski, że się uczy. Szkoła to cały czas poligon bezprawia. Ilu uczniów, którzy nic nie zrobili, dostało kilka dni temu promocję tylko dlatego, żeby nie było z nimi kłopotów? Ilu tych, którzy palili w kiblu papierosy?

- Mówi pan jak Roman Giertych...

- O dialogu, o spotkaniu z drugim człowiekiem mógł pisać ksiądz Twardowski w swoich wierszach, a nie ktoś, kto odpowiada za bezpieczeństwo 500 uczniów w szkole. Tymczasem szkoła nie możne być bezradna i musi mieć bata na chuliganów.

- Program "Szkoła przyjaźnie wymagająca" ma zastąpić "Zero tolerancji dla przemocy". Będą pieniądze na psychologów, szkolenia nauczycieli, by potrafili rozwiązywać konflikty. Co to za pomysł?

- Żaden. Za Giertycha było tak: Źle się sprawujesz, po wyczerpaniu wszelkich środków możesz zostać odesłany do ośrodka wsparcia wychowawczego. Obecne władze oświatowe chcą dać nauczycielom środki do tego, co już dawno się skompromitowało. Psychologowie nie spowodują, że uczniowie nie będą się lać po mordach. A może jeszcze chłopcy nie będą podglądać dziewcząt w szatni po gimnastyce i w drzwiach puszczać je przodem. To utopia.

- Sześciolatki powinny iść do szkoły?

- Nie. Na wszystkich etapach edukacji w Polsce są problemy, a jedynym obszarem niekrytykowanym jest przedszkole. Czyli co? Najwyższy czas, żeby u przedszkolaków coś spartolić. Rodzice przedszkolaków powinni głośno krzyczeć, bo przedszkola sprawują się dobrze, a szkoły podstawowe nie są przygotowane na przejęcie sześciolatków.

- A negatywna selekcja do zawodu nauczyciela? Nauczyciele są źle opłacani i coraz bardziej sfrustrowani...

- Jest coraz lepiej. Mam stertę podań od anglistów. Ciągle jest wielu młodych ludzi, którzy chcą być nauczycielami. Martwi mnie, że zwykły nauczyciel nie ma za wiele do gadania, bo rozwiązania nie idą ścieżkami praktycznymi, naukowymi, ale ideologicznymi, a - jak wiemy - ideologie są o siebie zazdrosne i niczego nie uzasadniają.

- A co z nowymi przedmiotami?

- Jestem przeciwny ich dodawaniu. To tak jak z tym chłopem, który przyszedł do domu i mówi: "Kupiłem jeszcze 20 hektarów ziemi". A żona na to: "Wiem. Koń powiesił się za stodołą". Żeby zaraz szkoła nam się za stodołą nie powiesiła.

Aleksander Nalaskowski

Profesor Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, założyciel i dyrektor pierwszego po 1989 r. niepublicznego liceum. Ma 51 lat.